Berbeka. Życie w cieniu Broad Peaku Dariusza Kortki i Jerzego Porębskiego to kolejna biografia wydana w górskiej serii Agory. Tym razem autorzy książki nie mieli łatwego zadania. Berbeka nie prowadził notatek i nie pisał listów, nie zwierzał się, właściwie nie udzielał wywiadów. Niechętnie, jeśli w ogóle, rozmawiał o wspinaniu, wyprawach, wyjazdach; nie lubił się odkrywać, również przed najbliższymi. „Był człowiekiem ciszy – jak określił go jeden z rozmówców w książce. – I w ciszy rzucał się w swoje pasje”. Napisać biografię kogoś, kto przez całe życie chronił swoją prywatność, kto potrafił słuchać, ale nie znosił się uzewnętrzniać, i z kim nie można już porozmawiać, by skonfrontować myśli, to swego rodzaju wyzwanie. Nawet gdy w odwodzie ma się świadectwa innych i sporo zabawnych anegdot do przytoczenia.
Maciek nigdy nie musiał mi mówić, że góry są dla niego najważniejsze. Zawsze to wiedziałam i nigdy nie czułam się z tego powodu na gorszej pozycji. Przez całe nasze małżeństwo nie rozmawialiśmy o tym. Nie musieliśmy.
Wiadomo, że opowieść o himalaiście muszą wypełniać wyprawy w góry wysokie, a w biografii Maćka Berbeki nie może zabraknąć Broad Peaku. To góra tak ważna w jego życiu, że aż znalazła się w podtytule, wyznacza też ramy książkowej narracji. Od niej zaczynają swój tekst Kortko i Porębski i na jej stokach żegnają Maćka w zakończeniu. Pomiędzy są oczywiście opowieści o innych zdobytych przez niego szczytach i przedsięwziętych wyprawach. Ale też wiele rozdziałów poświęconych życiu domowemu, artystycznej pracy i samemu Zakopanemu. Maćka Berbekę cieszyła codzienność i potrafił ją celebrować, a przynajmniej takie wrażenie odnosi się podczas czytania książki.
Kto wie, czy nieco paradoksalnie jak na biografię himalaisty to właśnie wątki rodzinne i te dotyczące działań artystycznych nie stanowią najciekawszych fragmentów książki. Trzeba bowiem pamiętać, że Berbeka. Życie w cieniu Broad Peaku jest jedną z wielu publikacji o polskim himalaizmie, które ukazały się w ostatnich latach. Czytelnik rozmiłowany w literaturze górskiej zna większość zawartych w niej wyprawowych dykteryjek i anegdot, co niekoniecznie służy zajmującej lekturze. Na szczęście Kortko i Porębski potrafili wyszperać lub wydobyć z rozmówców także rzeczy nowe, tym cenniejsze, że dodające barwności bohaterowi.
Życie składa się ze zbyt wielu szczegółów, kłopotów, zmagań z banałem – opowiadał Maciej Berbeka dziennikarzowi Dariuszowi Wołowskiemu. – Trzeba odetchnąć, żeby te przeszkody wydały się nieistotne, choć na chwilę. Trzeba czasem spojrzenia z góry na to, co zdarza się w dolinach naszej codzienności. Człowiek traci do tego dystans. Góry go przywracają.
A jednak książka pozostawia niedosyt. Może z powodu nadmiernej prostoty językowej? Taka narracja trudno wpisuje się w artystyczną duszę Maćka Berbeki. Opowieść ślizga się po powierzchni, nie zawracając sobie głowy głębią. Być może problem leży w skromności samego bohatera? Przekaz innych wydaje się czasem nazbyt lukrowany, coś trzeba przecież powspominać. A może całość jest po prostu przegadana i chaotyczna? W dodatku niepozbawiona merytorycznych niedopatrzeń. Niektóre z poruszanych tematów, choćby te dotyczące choroby wysokościowej, emigracji, wydają się doczepione na siłę, tylko po to, by zwiększyć objętość tekstu. Czymś trzeba przecież wypełnić te 250 stron, a dokumentacji i faktów mało. Możliwe też, że zwyczajnie nie da się wniknąć w osobowość człowieka, jeśli odbija się on tylko w oczach innych.
Czy warto więc czytać? Warto. Nawet jeśli – i przyznam, że jest to skojarzenie bardzo sztampowe w świetle książkowej narracji – Maciek Berbeka pozostaje sylwetką sklejoną z pamięci tych, którzy go znali. „Połączony farbami i pędzlem w jeden obraz”.