Ryszard Pawłowski to podwójny farciarz – o jego niesamowitych zdolnościach wyjścia z każdej górskiej opresji krążą niemal legendy, okazuje się też, że bez trudu znajduje takich, co sami z siebie chcą o nim pisać. Recenzowałam już w innym poście udaną i fajną książkę Smak gór, w której himalaista opowiadał o swoich poglądach i dzielił się doświadczeniami z prowadzenia firmy organizującej komercyjne wejścia na najwyższe szczyty świata. Teraz otrzymujemy kolejną publikację – znacznie obszerniejszą i tekstowo, i zdjęciowo, całościowy obraz kariery Pawłowskiego w górach: od młodzieńczych sportowych zainteresowań przez eksplorację jaskiń do pierwszych wspinaczek i zagranicznych wyjazdów. Himalaista wspomina tu wszystkie ważniejsze wyprawy, w których uczestniczył, w książce znalazł się również duży blok poświęcony jego działalności jako przewodnika wysokogórskiego.
Już od pierwszych zdań wiadomo, że pomysłodawca (chyba) książki oraz jej redaktor Piotr Drożdż darzy swojego rozmówcę dużą sympatią i jest pod wrażeniem bogactwa życiowych osiągnięć Pawłowskiego. Nie ma więc co liczyć na trudne pytania czy prowokacyjne tezy ani też na zadziorność czy zaczepność, na to wyluzowanie, które tak dobrze zagrało w Smaku gór. Drożdż podszedł do sprawy konkretnie i rzetelnie, poważnie. To plus książki, otrzymujemy sprawdzone informacje, i jednocześnie jej minus, bo Napał, jak zwą Pawłowskiego, najlepiej sprawdza się tam, gdzie musi odpierać krytyczne uwagi. Wtedy daje z siebie wszystko. Nie dziwi więc, że najciekawsze fragmenty tego wywiadu dotyczą tematów najbardziej kontrowersyjnych – wypraw komercyjnych, zachowania w górach i słów krytyki, której nie szczędzą Pawłowskiemu co niektórzy polscy himalaiści.
Wyraziste poglądy i cięty język podgrzewają atmosferę i sprawiają, że lektura staje się bardziej zajmująca. Co nie oznacza, że mądrzejsza. Kiedy budzą się emocje, wiadomo… rozsądek i pogłębiona ocena wydarzeń biorą w łeb. Zagrożony Pawłowski nie patyczkuje się i bezceremonialnie szafuje sądami, zgodnie z zasadą, że najlepszą obroną jest atak. Przykładowo, wyjazd zorganizowany przez niego na Mount Everest wiosną 2012 roku, wokół którego narosło później sporo kontrowersji, powinien jedynie posłużyć do zobrazowania jakichś przemyśleń, a nie przerodzić się w nagonkę na uczestników tej wyprawy. W tej sprawie i może jeszcze w temacie Anny Czerwińskiej (która według Drożdża mocno krytykuje Pawłowskiego w swojej ostatniej GórFance, czego ja, a książkę czytałam, nie znajduję) zabrakło mi wyważenia i szerszej perspektywy.
To jednak tylko drobne mankamenty, jeśli potraktować tę książkę zgodnie z zamiarem Drożdża – jako przyjacielskie spotkanie z interesującym człowiekiem. Nie ulega bowiem wątpliwości, że Pawłowski potrafi opowiadać. I jest ciekawą osobą. Czterdzieści lat w górach to nie przelewki, ma się co wspominać. A w przewodnictwie wysokogórskim nikt w Polsce nie może się z Pawłowskim równać. Pochłonęłam tę książkę w dwa wieczory, zarywając nieco noce. To o czymś świadczy :-) Tekst świetnie uzupełniają zdjęcia himalaisty – jest ich dużo, a niektóre zapadają w pamięć.