Znajdź książkę

Recenzje

Arlene Blum. Annapurna
Annapurna. Góra kobiet
Arlene Blum
[Poradnia K, Agora i Kontrakt OSH, Warszawa 2014, przekład Hanna Urbańska, stron 336]

Tytuł tej recenzji – czyli hasło promujące pierwszą stricte kobiecą wyprawę na ośmiotysięcznik – niezwykle łatwo zapada w pamięć. Przy tym trafnie i nieco zawadiacko oddaje sprawczą i napędową siłę całego przedsięwzięcia. Pomysłodawczyni i kierowniczka wyprawy Arlene Blum postanowiła zorganizować pierwszą kobiecą wyprawę na ośmiotysięcznik w 1972 roku po spotkaniu Wandy Rutkiewicz. Najsłynniejszej polskiej alpinistce idea typowo kobiecych wypraw w najwyższe góry świata chodziła po głowie od dawna, Arlene podchwyciła tę myśl, zanim jednak zdobyła zezwolenie nepalskich władz na Annapurnę (8091 m n.p.m.) i zorganizowała całe przedsięwzięcie minęły cztery lata. Japonki zdołały już wówczas wspiąć się na Manaslu, co było pierwszym wejściem kobiet na ośmiotysięcznik, a potem polska mieszana ekspedycja zdobyła Gaszebrum I, natomiast Anna Okopińska i Halina Krüger-Syrokomska osiągnęły bez towarzystwa mężczyzn wierzchołek Gaszerbrumu II.

Zwłaszcza ten ostatni wyczyn był znamienny, bo do tej pory kobiety wyjeżdżały w góry najwyższe doczepione do wypraw męskich i zdobywały wierzchołki z nimi i w ich cieniu. Arlene chciała udowodnić, że panie, wbrew obiegowej opinii, w trudnych warunkach potrafią doskonale poradzić sobie same, że są tak samo wytrzymałe na niedogodności, stres, zimno jak płeć brzydka, że nie potrzebują męskiego wsparcia. Stąd początkowo nie chciała nawet Szerpów do pomocy przy transporcie bagaży, a Szerpinie. Okazało się to niewykonalne. Udowodnianie siły kobiet też nie do końca się powiodło – szczyt zdobyły dwie himalaistki wspomagane przez dwóch Szerpów, a więc nie było to czyste samodzielne wejście kobiece. Mimo to wyprawa Blum pokazała, że panie radzą sobie w ekstremalnych warunkach nie gorzej niż mężczyźni i potrafią zarządzać ekspedycją tak samo sprawnie jak oni. Mit o macho w górach upadł (a przynajmniej zaczął się chwiać w posadach) i niektórym himalaistom zapewne zrzedły miny :).

Środowisko alpinistów miało duże wątpliwości, czy kobietom powiedzie się ta wspinaczka, i jeszcze większe, czy kobiety będą w stanie się ze sobą dogadać na dużych wysokościach. 

Sama książka wyróżnia się z tłumu innych opisujących konkretne wyprawy niezwykle osobistym tonem. Kobiece, nie bójmy się tego słowa, spojrzenie na rzeczywistość, tu konkretnie na ekspedycję, logistykę, zachowania ludzi, też ma swoją wartość. Arlene zwraca uwagę na sprawy często pomijane w męskich opowieściach, bo uważane za mało istotne, chłonie majestat otoczenia, sporo miejsca przeznacza na portrety uczestników wyprawy. Na podbój Annapurny wyruszyło trzynaście kobiet i wszystkie one są w tej opowieści ważne. Każda jawi się jako osoba z krwi i kości, mająca swoje zdanie, charakter, przywary i zalety. Każda dostaje w książce swoje pięć minut, nawet jeśli otwarcie krytykuje poczynania Arlene. Uczciwość w opisywaniu przebiegu wyprawy, w dochodzeniu do pewnych rozwiązań, przyznanie się do popełnionych błędów to wielkie atuty tej opowieści. Arlene nie kreuje się na przywódczynię, jest pełna rozterek, procesy decyzyjne przychodzą jej z trudem. Typowo po babsku chciałaby zadowolić wszystkich, a obozowe życie to konflikty interesów między dziewczynami oraz ciągłe zatargi z Szerpami.

No i jest jeszcze wyniosła Annapurna. Góra otoczona złą sławą, na której lawiny schodzą niemal bez przerwy. Nieprzewidywalna, kapryśna, ale też obojętna na losy ludzi. Co czwarty wspinacz nigdy z niej nie wraca. Nie inaczej było i na tej wyprawie. Triumf zdobycia wierzchołka przyćmiła tragedia. Czerwona kurtka Alison furkocząca na wietrze w miejscu wypadku, widoczna na śniegu niczym kropla krwi, zmieniła postrzeganie wyprawy. Czy było warto? – to naturalne pytanie, które pojawia się w takim momencie. Było – odpowiadają na kartach tej książki wszystkie pozostałe przy życiu uczestniczki. A czytelnik? On nie jest tego taki pewien, nawet jeśli całkowicie zgadza się z tytułowym hasłem. Bo też dziś, patrząc na opisywane wydarzenia chłodnym okiem, trudno nie zadumać się nad tym, czy kobiety uczestniczące w tej wyprawie były gotowe na zdobycie góry.

„W tej historii triumfu nie da się oddzielić od tragedii” – napisała Berndette McDonald, autorka Ucieczki na szczyt. To prawda. I tym bardziej warto tę książkę przeczytać. Pionierskie działania i ludzie, którzy się na nie porywają, zmieniają postrzeganie otaczającego nas świata. Szczerość Blum zasługuje na podziw, podobnie zresztą jak sama wyprawa. Dzielność nie przynależy przecież tylko do męskiego świata. Polecam.

ikonka gór - przerywnik tekstu

I jeszcze o polskim akcencie wyprawy. Alison, która zginęła na wyprawie, była żoną Janusza Onyszkiewicza. W tym samym czasie, gdy mierzyła się ze swoją ostatnią górą, on atakował K2. Nie zdobył szczytu, ale uszedł z życiem, choć gwałtowne załamanie pogody dawało mu nikłe szanse na dotarcie do bazy. Po śmierci Alison Onyszkiewicz wycofał się z czynnego wspinania, wrócił z Wielkiej Brytanii do Polski i z himalaisty stał się opozycjonistą. Góry jednak nie dały mu o sobie zapomnieć. Od 2001 roku pełni rolę prezesa Polskiego Związku Alpinizmu.

ikonka gór - przerywnik tekstu

Zobacz LISTĘ wszystkich zrecenzowanych na blogu książek tutaj – [klik].

Zobacz OKŁADKI wszystkich zrecenzowanych na blogu książek tutaj – [klik].

Jeden komentarz

  • Oglądając filmy i czytając o wspinaczce człowiek zaczyna dostrzegać, jak wielkim trudem i cierpieniem opłacone są te sukcesy. To niesamowite, ile w ludziach jest silnej woli i ambicji, aby wejść na szczyt. Od jakiegoś czasu zaczęłam się interesować tą tematyką (trochę odkąd zaczęłam się wspinać, a co za tym idzie obcować z ludźmi zainteresowanymi). Ale w tej książce emocje są tak żywe, że nie sposób się nie denerwować lub nie płakać na końcu.

    Edited on poniedziałek, 31 marzec 2025 21:46 by Super User.

góry lektury logo490
© 2025 baturo.pl

Inne strony