Podobno pomysł napisania biografii Krzysztofa Wielickiego pojawił się w głowach Dariusza Kortki i Marcina Pietraszewskiego w 2018 roku, kiedy Wielickiego (wraz z Reinholdem Messnerem) uhonorowano prestiżową Nagrodą Księżnej Asturii za wkład w rozwój himalaizmu. Kilkanaście miesięcy później do rąk czytelników trafiła książka Piekło mnie nie chciało. Co prawda górscy czytelnicy już wcześniej mogli poznać dokonania Wielickiego z obszernego wywiadu-rzeki, który przeprowadził z nim Piotr Drożdż, nie była to jednak typowa biografia. Kortko i Pietraszewski nie zamierzali powielać tego schematu, założyli, że nie będą szczegółowo odpytywać himalaisty z „wysokogórskich wzlotów i upadków”, to przecież zrobiono, spróbują natomiast „prześwietlić go oczami innych”. Reporterska rzetelność wymagała, by opowieść o Wielickim utkać z różnorodnych głosów – nie tyle samego zainteresowanego, ile rodziny, przyjaciół, partnerów wspinaczkowych oraz ludzi z jego otoczenia – tak by zachować jak największy obiektywizm.
Wyprawa za wyprawą. Po Broad Peaku Krzysztof wpada na chwilę do domu, by zaraz znów wracać w Himalaje. Michał Jagiełło powiedziałby, że Wielicki jest w okresie „alpinistycznej rui”.
Oczywiście w biografii zdobywcy Złotego Czekana za całokształt dokonań nie mogło zabraknąć opisów wysokogórskich sukcesów. Kortko i Pietraszewski nie chcieli jednak tworzyć książki nazbyt podobnej do biografii Kukuczki, którą popełnili kilka lat wcześniej. Tam niemało miejsca poświęcili zgrzebnym czasom Peerelu, tu bogata lista wypraw i długa górska działalność Wielickiego pozwalały pójść dalej – stanowiły świetny materiał do tego, by niejako przy okazji opowiedzieć, jak zmieniło się środowisko wspinaczkowe po transformacji 1989 roku oraz co w tej nowej rzeczywistości niosło ze sobą zawodowe uprawianie himalaizmu. Dziennikarze postawili też na niechronologiczny opis „życiowych przypadków” bohatera, i trzeba przyznać, że ta strategia dobrze przysłużyła się tekstowi.
Już przy pisaniu książki o Kukuczce Kortko i Pietraszewski pokazali, że nie interesuje ich wystawianie laurek. Obaj są doświadczonymi reportażystami, doskonale wiedzą, jak budować wciągającą i niejednoznaczną narrację, a kiedy trzeba potrafią pociągnąć rozmówcę za język. Wielicki zdawał sobie z tego sprawę i choć początkowo do pomysłu biografii był sceptycznie nastawiony („Jaka biografia, ja jeszcze żyję” – oponował), zaryzykował i uchylił drzwi do swojej prywatności. Dzięki temu w Piekle… znalazło się sporo wątków i anegdot dotąd nieznanych szerokiej publiczności, a także fragmenty niepublikowanych dzienników. Stanowią one duży walor tej publikacji, nie są jednak jej największym atutem.
Mówią, że rozłąka z rodziną to cena za zrealizowanie pasji, tylko że nas nikt nie pytał, czy chcemy ją płacić. Mówią, że kobieta świadomie bierze himalaistę za męża i pisze się się na to ciągłe poczucie zagrożenia. No dobrze, żona się pisze na taki kontrakt, ale dzieci na pewno nie. My nie mieliśmy wyboru.
Co więc sprawia, że ta biografia ma szczególny wydźwięk? Szczerość bliskich. Jeszcze do niedawna góry były dla Wielickiego priorytetem, potrzebował ich do życia jak tlenu. W książce egoistyczny motyw wspinania skutkujący brakiem kontaktu z najbliższymi, zwłaszcza z dziećmi, wybrzmiewa bardzo dobitnie. Im słowo „pasja” niekoniecznie dobrze się kojarzy. To właśnie rozmowy przeprowadzone przez dziennikarzy z rodziną należą do najtrudniejszych, ale też najistotniejszych fragmentów tej reporterskiej biografii. Autorom udała się rzecz trudna: zdołali przekonać swoich rozmówców do otwartości i podzielenia się refleksjami, których Wielicki być może wolałby nie widzieć w druku. Przy czym, co chyba jeszcze trudniejsze, zachowali w pisaniu takt i bezstronność. Wypowiedzi bliskich, dalekie od prostego wylewania żalów, a jednak mogące uwierać, uwidaczniają wszystkie ciemne strony życia z „wybitnym himalaistą”. „Nieśliśmy góry jak garb przez całe życie” – podsumowuje wybory Wielickiego jego pierwsza żona i w świetle książkowej opowieści nie jest to bynajmniej górnolotny frazes.
Wielicki czyta Cienką czerwoną linię Jamesa Jonesa. Pamięta motto książki: Jest tylko cienka czerwona linia między rozsądkiem a szaleństwem. Nie może przestać myśleć o tym zdaniu.
Inną istotną kwestią, od której w górskich publikacjach nie da się uciec, jest śmierć. W książce Piekło mnie nie chciało jest ona stale obecna, nawiązuje do niej także tytuł. Opisy wypraw z lat 80. to niemal litania nazwisk tych, którzy w doliny już nie powrócili. W naturalny sposób muszą więc pojawić się pytania o dylematy moralne związane z górskimi wypadkami, etykę postępowania oraz cenę, jaką trzeba zapłacić za sukces. Wielicki, który sam doświadczył zarzutów o pozostawienie partnera, nadmierną ambicję i skupienie na sobie, pytany o te sprawy nie jest skłonny do wydawania osądów. Wykazuje wręcz asekuranctwo. „Alpinizm to pasja, nałóg, sposób na przekraczanie czerwonej linii” – podkreśla jedynie. Na głębszą refleksję dotyczącą górskiej etyki nie chce się zdobyć. Być może zostawia to na kolejną biograficzną odsłonę, bo – jak deklaruje – nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
Jaka więc to książka? Przemyślana i wyważona. Nie siląca się na fajerwerki słów ani koloryzowanie. I tym bardziej zajmująca. Wielicki widziany oczami innych zyskuje na wyrazistości. Określają go nie tylko himalaistyczne wyczyny, ale też zwykła codzienność, podlega nie tylko magnetyzmowi gór, lecz również przemijaniu, jego siła płynie nie tylko z charakteru, ale także z bliskości drugiego człowieka. Sam Wielicki podkreślał w rozmowach, że największym walorem tego tekstu jest prawda, nawet jeśli okazuje się ona niezbyt dla niego korzystna. Czy czerwienił się, gdy czytał książkę – jak żartobliwie wyznawał w jednym z wywiadów – pozostanie jego tajemnicą.
Kortko i Pietraszewski po raz kolejny udowodnili, że reportaż biograficzny to gatunek, w którym świetnie się odnajdują. Mówiąc krótko: warto podążyć za nimi do Piekła.
Recenzja książki Krzysztof Wielicki. Mój wybór. Wywiad-rzeka Piotra Drożdża – [klik]