Znajdź książkę

Recenzje

Ludwika Włodek. Cztery sztandary, jeden adres
Cztery sztandary, jeden adres. Historie ze Spisza
Ludwika Włodek
[Wydawnictwo Literackie, Kraków 2017, stron 452]

Spisz… Większość Polaków nie jest w stanie umiejscowić tego regionu na mapie, chodzący po górach zazwyczaj wiedzą, że to gdzieś w okolicy Podhala i że widać stamtąd Tatry. Spisz nie wpisał się w polską świadomość, nie należy do naszej narodowej narracji, jak choćby pobliskie Podhale, które dla wielu stało się synonimem polskości. Spiska ziemia zbyt długo pozostawała w gestii Węgier, a kiedy monarchia Habsburgów przestała istnieć, większa część Spiszu znalazła się w nowo powstałej Czechosłowacji. Polsce dostał się tylko skrawek: między rzeką Białką a dzisiejszym Jeziorem Czorsztyńskim. Mówiąc w uproszczeniu, by zakreślić polskie granice tego regionu: Jurgów, Czarna Góra, Niedzica należą do Spiszu, Białka Tatrzańska i Bukowina – do Podhala.

Przez blisko 140 lat Spisz przechodził kilkakrotnie z państwa do państwa, zmieniały się języki […], ale adres parceli pozostawał ten sam. To właśnie o tych zmianach i tym trwaniu, a także o ludziach, którzy byli tego świadkami, opowiada ta książka.

Skrawek Spiszu, który dostał się Polsce, rzeczywiście jest okrawkiem w sensie historyczno-terytorialnym, nic to jednak nie zmienia w podstawowej materii: dzieje tego regionu są fascynujące. Jak każde pograniczne tereny, Spisz był, i nadal jest, kulturowym tyglem. Obok siebie jeszcze niedawno mieszkali tu Słowacy, Węgrzy, Polacy, Niemcy – stąd metaforyczne cztery sztandary w tytule, ale byli także Cyganie, Żydzi, Rusini – co podkreśla tutejsze powiedzenie, że to kraina siedmiu kultur. Ludwika Włodek nie jest Spiszanką, ale region zna świetnie. Od kilkudziesięciu lat przyjeżdża tu niemal w każdej wolnej chwili – jej rodzina ma w Rzepiskach chałupę, z której okien rozciąga się widok na Tatry (notabene rzadko spotykanej urody). Wspomnienia, jak doszło do kupna góralskiej chałupy, to preludium książki, od tego, można powiedzieć, zaczęło się oczarowanie autorki tymi terenami. Dużo później przyszło zainteresowanie dziejami Spiszu, jego historycznymi uwarunkowaniami, dziedzictwem kulturowym.

Dziś bardziej niż kiedykolwiek aktualne jest powiedzonko Dziadka Mazurka, który zawsze powtarzał: – Przezyłek śtyry śtandary, śtyry wojska, śtyry piyniondze. Jak się mnie wto pyto, jakiej jestem narodowości, odpowiadom, ze jestem Europejcyk.

Autorka posłużyła się chyba najlepszą metodą przybliżania barwnej i zagmatwanej historii Spiszu: opowiada dzieje konkretnych osób lub całych rodów, które z tymi terenami były związane. Nie trzeba być fanem historycznych faktów, żeby w te opowieści wsiąknąć z kretesem. Portretowani mają niezwykłe życiorysy, często tragiczne w wymowie, jak bywa na terenach, gdzie przynależność narodową narzuca się odgórnie, mocą rozporządzeń, a historię, tę przez duże H, interpretuje w sposób zależny od politycznych uwarunkowań. Wielokulturowość, która przyciąga i pociąga, potrafi też być przekleństwem, zwłaszcza kiedy łeb podnosi nacjonalizm, a nadrzędną ideą stają się państwa narodowe. Wszystkiego tego Spiszacy doświadczyli wielokrotnie.

Zdarzało się również, zwłaszcza na początku XX wieku, że dziadek uważał się za Niemca, ojciec za Węgra, a syn za Słowaka.

Sporo w tej książce polityki, takiej codziennej, widzianej oczami zwykłego zjadacza chleba, i tej groźniejszej, która w imię sprawy potrafi złamać życie. Bo też w dziejach Spiszu jak w soczewce skupiają się problemy, z którymi boryka się współczesny świat. Tożsamość to sprawa jednostkowa, wypracowuje się ją latami, czarno-białe kategorie tracą sens – Spiszacy czują się przede wszystkim Spiszakami, a to, że żyją w Polsce lub na Słowacji ma znaczenie drugorzędne. Bogactwo i kulturowe skomplikowanie regionu można przełożyć na bogactwo i skomplikowanie dzisiejszej Europy, i to bardzo podbija wartość tej książki. Reportersko-gawędziarski styl pisania Ludwiki Włodek sprawia natomiast, że czyta się to doskonale. Napisać tak przystępną narracyjnie książkę, o nie tak przecież łatwych tematach wymaga talentu, inteligencji i wiedzy oraz… chęci zrozumienia innego. Autorka naświetla konflikty i historyczne spory z wielu stron, świetnie ukazując, że coś takiego jak jedna prawda i jedna sprawiedliwość istnieją tylko w politycznym świecie.

Cztery sztandary, jeden adres nie są książką typowo górską. Opowiadają o regionie związanym z górami, ale to nie góry są w nich najważniejsze. Gorąco namawiam jednak do lektury, będzie ciekawie, rozwojowo i pouczająco :-). Na pewno nie nudno. Zanurzmy się w świat Spiszaków, a potem na ten Spisz pojedźmy. Widoki, także na Europę, są stamtąd rzeczywiście niezapomniane.

ikonka gór - przerywnik tekstu

Zobacz LISTĘ wszystkich zrecenzowanych na blogu książek tutaj – [klik].

Zobacz OKŁADKI wszystkich zrecenzowanych na blogu książek tutaj – [klik].

Brak komentarzy

góry lektury logo490
© 2025 baturo.pl

Inne strony