Znikając. Opowieść drogi to długo wyczekiwana druga książka Marka Raganowicza. Jego debiut – Zapisany w kręgach – został świetnie przyjęty przez czytelników i nagrodzony Grand Prix w konkursie Książka Górska Roku 2017 w Lądku-Zdroju. Okładka Znikając mogłaby sugerować, że będzie to kontynuacja biograficznego debiutu i dostaniemy wspinaczkową opowieść o pokonywaniu kolejnych dróg – Marek Raganowicz to w końcu jeden z najlepszych bigwallowców na świecie i miałby co dokumentować. Ale tym razem kraina skalnych ścian i ekstremalnych trudności, choć oczywiście obecna w książkowej narracji (wspinaczkowa odsłona Znikając prowadzi przez El Capitana, Trolle, Trango), stanowi tylko jeden z jej elementów. Ważny o tyle, że pozwalający wybrzmieć istotnym dla autora tematom.
Yeti […] ekscytował się każdym postem, lajkiem i komentarzem, a ja nie miałem pojęcia, o czym on mówi, bo nie byłem na Fejsie, co podobno oznaczało, że w ogóle mnie nie ma. […] Wydawało się to ciekawe, bo żeby nie być, nie trzeba zniknąć, wystarczy się nie pojawiać.
O czym jest więc Znikanie? Mówiąc metaforycznie, do czego książkowa narracja bardzo zachęca, dostajemy przypowieść o pasji i buncie. Podtytuł książki deklaruje, że będzie to „opowieść drogi”, a każda droga, jak wiadomo, wymaga spotkania z innym. Oprócz jak najbardziej realnego Marcina Tomaszewskiego na drodze Raganowicza stają więc postaci, powiedzmy, wyobrażone – Jazz, Kimiko i przedziwny, nie z tego świata Ryżowy Budda. Oprócz tego ostatniego, każdy wnosi do książki własne historie, nierzadko niezwykłe lub osobliwe, każdy ma też swoją pasję i swój bunt, co wcale nie musi wiązać się od razu z ogromnymi wyczynami czy wyrzeczeniami. Pasją, żeby pozostać w kręgu bohaterów Znikając, może być wspinaczka, ale też taniec lub jazda na rowerze, buntem – zwyczajne niepodporządkowanie się oczekiwaniom bliskich czy znajomych.
Pasja i bunt, a Raganowicz jest ich prawdziwym piewcą, są ważne, bo pomagają określić się względem świata i innych. Pozwalają wyzwolić się z odwiecznych, w dzisiejszym świecie zyskujących całkiem nowy wymiar, człowieczych przywar: ciągłego kreowania własnego wizerunku, przymusu stroszenia piórek, organicznej potrzeby zaznaczania swojej wyjątkowości, strachu przed ciszą. Tytułowe znikanie może natomiast zachodzić na wielu poziomach, nie tylko tym najbardziej bezdyskusyjnym, bo ostatecznym. „Rozpuszczamy swoje jestestwo” w wirtualnym świecie, który formatuje niby indywidualnych, a tak zadziwiająco powtarzalnych osobników, giniemy w masie, ciągle pozostając w kontakcie ze wszystkimi, a właściwie z nikim. Z drugiej zaś strony znikamy z tak zwanego obiegu, jeśli wciąż o sobie nie przypominamy.
Zawsze kiedy ktoś odchodzi, dopada mnie poczucie żalu z powodu niedopowiedzenia. Czasami przekłada się powiedzenie czegoś ważnego aż do chwili, kiedy jest za późno, a wtedy słowa przestają mieć sens, tracą siłę, jaką dałyby im odpowiednie miejsce i czas.
Brzmi to wszystko poważnie, a może wręcz mało pociągająco, ale Marek Raganowicz jest przede wszystkim bystrym obserwatorem i opowiadaczem barwnych historii. „Wierzba maluje wiatr nie używając pędzla” – napisał niegdyś w haiku mistrz Saryu* – i w pewien sposób takie jest Znikając. Raganowiczowi bliżej do filmu, teatru czy muzyki niż poezji, ale jego opowieść najbardziej oddziałuje właśnie tam, gdzie zawiesza on swój pisarski pędzel i pozostawia sytuacje niedopowiedziane. Tym samym otwiera przestrzeń na czytelnicze interpretacje i przemyślenia. Najczęściej, i nie wydaje się to dziełem przypadku, w jego książce dotyczy to emocji. Dla niego akurat tych, które wiążą się z pobytem w ścianie.
Znikając to książka przemyślana i drobiazgowo zaplanowana. Nic nie dzieje się w niej przez przypadek i podczas czytania łatwo wpaść w pułapkę ciągłego szukania ukrytych przenośni i drugiego dna, których być może – bo i taką myśl trzeba dopuścić – wcale nie ma. To siła, ale też słabość książki – miejscami wydaje się ona nazbyt wykoncypowana. Tak jakby autor przestudiował podręcznik pisania, skrupulatnie rozpisał akcję na epizody i sumiennie zastosował zalecane zasady konstruowania fabuły. Wyszło nieźle, bo książka ma swój klimat, trudno jednak mówić o świeżości, czy też nieprzewidywalności narracji, tak pociągającej w debiucie Raganowicza. Już od pierwszych stron wiemy mniej więcej, jak zostanie poprowadzony główny wątek opowieści, co się wydarzy, jak zachowają się ludzie. Nic w tej drodze nie zaskakuje, tymczasem wydawałoby się, że pasja i bunt to tak silne emocje, że można spodziewać się irracjonalnych zachowań.
Może to smutna konkluzja, ale ostatecznie Znikając wydaje się kolejną, mało odkrywczą opowieścią o uprzywilejowanym zachodnim świecie i jego wydumanych problemach facebookowych kreacji, szukania własnej drogi i spełniania marzeń. Bunt jest w niej zazwyczaj tylko zabawą odpowiednio obudowaną słowami i rekwizytami, a pasja – czymś, co po prostu wypada posiadać, jak kilka innych rzeczy w życiu. Cóż, jaki świat, taka droga.
* Sam Saryu zadbał o to, by jedynym śladem jego pobytu na ziemskim padole pozostały haiku: nie wiemy, kiedy się urodził ani kiedy zmarł, jak tak naprawdę się nazywał, co go zajmowało, skąd pochodził. Może w ogóle go nie było.