Znajdź książkę

Recenzje

Olga i Piotr Morawscy. Od początku do końca
Od początku do końca
Olga i Piotr Morawscy
[Wydawnictwo G+J RBA, Warszawa 2010]

Piotr Morawski zginał na Dhaulagiri. Miał 32 lata. Zostawił żonę i dwójkę dzieci. Na każdej swojej wyprawie, a odbył ich sporo, robił notatki, zapisywał przemyślenia, opisywał zmagania z górą. Zamierzał wydać książkę. Nie zdążył. Po jego śmierci Olga dla niego (bo chciał) i dla siebie (by pożegnać Piotra, jakoś uporać się z jego śmiercią) postanowiła dokończyć ten zamysł. Zdecydowała się do dzienników męża dołożyć własne wspomnienia – obok górskich notatek mamy więc opisy jej życia w Warszawie, czekania na powrót Piotra z kolejnych wypraw, układania sobie samotnej codzienności.

Pisać o uczuciach można na różne sposoby, a ten który wybrała Olga Morawska nie do końca mnie przekonuje. Mój opór budzi kilka spraw. Choćby pierwsze sto stron książki – dziennik Piotra dotyczący początkowych wypraw (jeszcze w góry nie aż tak wysokie) i wspomnienia Olgi o latach narzeczeństwa i czasie tuż po ślubie. Niemal każda strona dziennika Piotra kończy się tu zapewnieniami o wielkiej miłości, gorącymi całuskami, serduszkami i tym podobnymi rzeczami. Przyznam, że te niezwykle osobiste zapewnienia, pisane nieco infantylnie, jak to w okresie zakochania bywa, wprawiły mnie w zażenowanie. By uwierzyć, że Olgę i Piotra łączyła miłość, nie potrzebuję wchodzenia w butach w tak prywatne i intymne wynurzenia.

Czytanie zapewnień Piotra o dozgonnej miłości przeszkadzało mi też z innego powodu – to nie on dokonał wyboru fragmentów dziennika, które zostały upublicznione. Zrobiła to Olga, a to zmienia perspektywę. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że emocji i uczuć, jakiegoś epatowania nimi, jest w tym wszystkim za dużo. Chciałabym  wierzyć, że był to zabieg świadomy, który miał podkreślić kontrast między tym, co było na początku związku, a tym, co wniosły w niego góry wysokie. Bo też zmiana była ogromna. Dziennik Piotra z wyprawy na wyprawę staje się coraz bardziej konkretny – miłość zostaje z niego wyrugowana, pozostają góry i zmagania ze swoimi słabościami. Zmienia się także nastrój we wspomnieniach Olgi – nie ma już tej początkowej radości, samotne życie bywa trudne, pojawia się frustracja, choć maskowana.

Od początku do końca ma wywoływać emocje, wzruszać. I robi to. Zabrakło mi jednak w tym wszystkim głębszych przemyśleń, refleksji, czegoś wykraczającego ponad tragiczną, ale przecież jakże typową himalaistyczną historię – śmierć w górach wysokich to wciąż niestety rzeczywistość wielu rodzin wspinaczy (wystarczy zajrzeć na stronę Fundacji Wspierania Alpinizmu Polskiego im. Jerzego Kukuczki), tyle że większość żon czy partnerek nie pisze o tym książek. Absolutnie nie umniejszam cierpienia Olgi Morawskiej, jej przeżyć i tragedii. Czytając jednak te wspomnienia, prześladowała mnie myśl, że mam do czynienia z autokreacją, z czymś, co ma być świadectwem przede wszystkim siły i wielkości Olgi, jej mocnego charakteru, tego jaka jest wspaniała.

Nie zmienia to oczywistości – chcemy czytać o wielkiej miłości, pokonywaniu trudności, walce ze sobą i z przeciwnościami losu, o tej strasznej chwili, kiedy poukładane życie rozsypuje się niczym domek z kart. Może u podstaw literatury – jak zauważa Jacek Dehnel – leży chęć przeżywania cierpień bliźnich? Może czerpiemy jakąś wstydliwą radość z sycenia się cudzym nieszczęściem? Że tak może być, wskazuje ogromna popularność i wysyp tak zwanych misery books – książek, w których narrator opisuje swój zły los. Ktoś nazwał tego typu literaturę „pornografią nieszczęścia" i choć brzmi to brzydko i trywialnie, myślę, że dużo w tym prawdy.

ikonka gór - przerywnik tekstu

Zobacz LISTĘ wszystkich zrecenzowanych na blogu książek tutaj – [klik].

Zobacz OKŁADKI wszystkich zrecenzowanych na blogu książek tutaj – [klik].

Brak komentarzy

góry lektury logo490
© 2025 baturo.pl

Inne strony