Od kilku lat przy zachęcie wydawców vlogerzy i youtuberzy biorą się za pisanie książek, a mówiąc dokładniej, za przekładanie swojej internetowej twórczości na papier. Wychodzi im średnio – to, co sprawdza się w mediach społecznościowych, zazwyczaj dla książki okazuje się zabójcze. Przed kamerą liczy się bezpośredniość i spontaniczność, w które świetnie wpisuje się prostota przekazu. Mówiąc kolokwialnie, trzeba mieć gadane (a niekoniecznie coś do przekazania). W słowie pisanym najważniejsza jest umiejętność konstruowania spójnej, zajmującej opowieści; schematyczność i nazbyt uproszczony tekst nie służą zajmującej lekturze.
Wybierając się zima na tatrzańskie szlaki, zawsze czuję obawę związaną z lawinami, o których w obecnych czasach wiemy już bardzo wiele, jednak mimo to są tak nieprzewidywalnym żywiołem, że nawet doświadczeni, dobrze przeszkoleni wspinacze i turyści mogą paść ich ofiarą.
Niestety Siła przetrwania ma wszystkie typowe wady debiutującego książkowo vlogera. Przekornie zacznę jednak od plusów, bo i te się znajdą. Maciej Piera opisał w książce siedem górskich tragedii i trzeba przyznać, że wybrał, oprócz podboju Nanga Parbat, historie niezbyt często wspominane lub wręcz u nas nieznane. Przeczytamy więc między innymi o największej katastrofie lawinowej w Tatrach Słowackich, o tragedii w szkockich górach Cairngorm, o bułgarskim alpiniście Prodanowie, który zdobył Everest trudną zachodnią granią i zginął w zejściu, czy o rozbiciu się wojskowego samolotu na zboczu Mount Rainier. Większość z opisanych historii nie była wcześniej prezentowana na prowadzonym przez Pierę kanale Szczytomaniak, co zapewne dla tych, którzy chętnie na ów kanał zaglądają, będzie miało znaczenie. Na plus trzeba też zaliczyć zamieszczone w książce mapy – bardzo przejrzyste i ładne graficznie. To niby drobiazg, ale ułatwiający odnalezienie się w opisanych wydarzeniach.
Te nieliczne pozytywy nie są w stanie przykryć podstawowej wady książki. Maciej Piera nie ma ani literackiej sprawności, ani dziennikarskiego warsztatu (przynajmniej na razie, trening czyni mistrza), które pozwoliłyby mu zbudować ciekawą opowieść. Dostajemy chaotyczną, ubogą narrację typową dla najprostszego blogowego pisania. Tekst przypomina szkolne odtwórcze wypracowanie. Nie ma co liczyć na odautorską analizę czy głębszą refleksję, w zamian otrzymujemy trochę złotych rad i myśli niewykraczających poza schematyczny banał, wszystko podlane tanim psychologizowaniem (typu: „Trudne dzieciństwo wspinacza i dorastanie w samotności były przyczyną tego, że mówił, co myślał”. Litości!). Zagadką pozostaje, przynajmniej dla mnie, dlaczego duże partie tekstu wyróżniono kursywą. Czy to fragmenty jakichś tłumaczonych publikacji albo coś, na co chce zwrócić szczególną uwagę autor? Nie wiadomo.
Po takim dramacie można się poważnie zastanawiać, czy osiemnastolatek, na oczach którego zginęło kilkunastu znajomych, zechce jeszcze pójść w góry. Nikogo nie zdziwiłoby przecież, gdyby po tak traumatycznych przeżyciach nie wrócił do wspinaczki. Stało się jednak inaczej: młody człowiek jeszcze bardziej poczuł pragnienie bliskości gór i zwiększył swoją aktywność wspinaczkową.
Trzeba przyznać, że Maciej Piera rzetelnie podszedł do sprawy i zanim zasiadł do pisania, przestudiował i przeczytał wiele internetowych artykułów i opracowań o każdej tragedii (wystarczy zajrzeć do bibliografii na końcu książki). Cóż z tego. Najwyraźniej wszystko, co wyczytał, wydało mu się ważne, bo przeładował tekst nieistotnymi szczegółami i niepotrzebnymi wtrętami, choćby w wątkach biograficznych. Całość stała się przez to rozwlekła, a koniec końców tak mało interesująca, że właściwie nie chce się czytać dalej. Muszę przyznać, że to pewien wyczyn, tekstu bowiem jest w tej książce naprawdę niewiele. Nieprzypadkowo trzeba było złożyć całość ogromną czcionką, dodać mnóstwo zdjęć i ozdobników, by Siła przetrwania zyskała objętość godną swojej ceny.
Pierwsze koty za płoty – niech Maciej Piera wybaczy mi tę nieco złośliwą recenzję. Debiut to trudna sprawa i nie ma co pytać, „jaką cenę ma marzenie”, by przywołać wers z wiersza Ludomiła Jankowa, który otwiera jeden z podrozdziałów książki. Optymistyczna wiadomość jest taka, że kolejna publikacja może być tylko lepsza.