Znacie to powiedzenie: „Koń, jaki jest, każdy widzi”? Rozsławione przez kultowy film Rejs, słowa te pochodzą z Nowych Aten księdza Benedykta Chmielowskiego. XVIII-wieczne kompendium wiedzy często zwane jest pierwszą polską encyklopedią powszechną. Chmielowskiemu, który „kilkaset autorów od deszczki do deszczki przeczytał, tu i ówdzie pożyczając”, przyświecał jasny cel: napisać dzieło „oświecające nieoświecone umysły”. A że spraw i dziwów przyrodniczych do opisania było wiele, Benedykt uznał, że oczywistościom nie będzie poświęcał za wiele miejsca. Do takich zwykłości zaliczył konia – po co opisywać zwierzę, które każdy zna i wie, jak wygląda. Lepiej skupić się na czymś ciekawszym i bardziej rozwijającym.
Cały ten przydługi wstęp wziął się z rozczarowania czy zgoła irytacji Tatrzańskimi opowieściami Mateusza Waligóry i Dariusza Jaronia. Ponad 300 stron banałów i rozmów na tematy wielokroć wałkowane (z małymi wyjątkami, o czym za chwilę) zrobiło swoje, wybaczcie więc, że skapnie tu trochę bezproduktywnego żalu, będącego marnotrawieniem i waszego, i mojego czasu. Tatrzańska tematyka wydaje się samograjem, choć napisać coś nowego i osobistego w tej materii nie jest łatwo. Na szczęście dla wydawców i autorów zawsze znajdą się chętni, żeby poczytać o entym „górskim wyzwaniu” i kolejnych „pasjonujących tatrzańskich tematach” (by wesprzeć się cytatami z książki), nawet jeśli owe wyzwania i owe tematy są jedynie przelewaniem z pustego w próżne.
Nadszedł czas, by ruszyć w góry. Od miejscowych usłyszałem, że ludzi jest mniej niż w ubiegłym roku. Nie zmartwiło mnie to. I rzeczywiście, w Dolinie Chochołowskiej, dokąd bez ociągania ruszyłem, korków i tłumów nie było.
Przejście wszystkich znakowanych szlaków w polskich Tatrach w 32 dni, jak wybito na okładce Tatrzańskich opowieści, trudno nazwać śmiałym wyczynem, a nawet interesującym osiągnięciem. Mateusz Waligóra zapewne też nie traktuje tego w kategorii czegoś wielkiego. Był to jedynie pretekst, by – jak pisze – dowiedzieć się o Tatrach czegoś więcej i o tym opowiedzieć. Wędrówka najwyraźniej nie przyniosła zaskoczeń ani niespodzianek, skoro tekst o tym milczy. O swojej peregrynacji Waligóra pisze tak oszczędnie, że wręcz nudno. Właściwie nie bardzo chce mu się po tych górach chodzić, a tym bardziej niewiele ma o nich do powiedzenia, zobowiązania medialne nie pozwalają mu jednak odpuścić i darować sobie całe to bezsensowne łażenie. Kilkadziesiąt stron jego tekstu zamyka się w oczywistych stwierdzeniach lub mało istotnych zdarzeniach. Jeśli szukać w tym wszystkim jakiegoś klimatu, to raczej chłodnego niż ciepłego. I to jedyna zaskakująca rzecz w książce – nieczęsto zdarza się, by w narracji o „naszych górach wysokich” nad przewidywalnymi zachwytami przeważała uprzejma obojętność, a nawet zniechęcenie.
Zajmujący około jednej trzeciej objętości książki tekst Mateusza Waligóry nie jest w stanie złożyć się na jakikolwiek ogląd tatrzańskiej rzeczywistości. W sukurs przychodzi więc dziennikarz Darek Jaroń, próbujący dodać trochę rumieńców nijakiej narracji. Na potrzeby publikacji przeprowadza kilkanaście wywiadów z ludźmi związanymi z Tatrami. Wśród jego rozmówców są zarówno ochroniarze, przyrodnicy, przewodnicy, jak i meteorolodzy, poetka czy lutnik. Jest więc trochę o wszystkim i o niczym, ot, miszmasz złożony w przeważającej części z typowych tatrzańskich wątków. Wywiady są na tyle krótkie i szablonowe, że o pogłębieniu jakiegokolwiek tematu nie może być mowy. Nadawałyby się do gazety w wakacyjnym wydaniu, do książki wydają się zbyt powierzchowne lub za lekkie tematycznie. I choć są tu rozmowy mniej oczywiste – choćby z pierwszą „kobietą bacą” czy gospodynią schroniska w Dolinie Roztoki – trzeba mieć wiele samozaparcia, by uznać całość za, jak czytamy na okładce, „podróż, podczas której dowiemy się […] o wielu fascynujących sprawach”.
Zastanawiałem się, czy w tych górach można mieć dziś cokolwiek za darmo, bez żadnej gwiazdki w umowie i bez cienia podejrzeń. Tak! Wodę z tatrzańskich strumieni.
Tatry, jakie są, każdy widzi. Są tłumy, jest hałas i nieodpowiedzialne zachowania. Są też ludzie, którym cały czas leży na sercu dobro tutejszej przyrody i podhalańskiej kultury. Czy więc książka, która przez 300 stron udziela podobnej, mało odkrywczej odpowiedzi, warta jest zainteresowania? Nie będę mydlić oczu – nie jest. Ale jeśli ktoś lubi niezobowiązujące „opowieści górskiej treści”, może spędzić w towarzystwie Mateusza Waligóry i rozmówców Darka Jaronia nieco smętny jesienny wieczór. Jak napisał jeden z czytelników w necie: „Zawartość Tatrzańskich opowieści jest odbiciem całego projektu Mateusza Waligóry: zaliczyć i pójść dalej”. To najkrótsze i przyznam bardzo udane podsumowanie książki.
I jeszcze słowo o graficznej stronie Tatrzańskich opowieści. Tekst uzupełniają ładne zdjęcia Karoliny Krasińskiej – nostalgiczne w wyrazie, wprowadzające nastrój nieco melancholijny. W zamian bardzo źle wygląda skład zastosowany przy wywiadach Darka Jaronia. Wąskie szpalty z różnej wielkości dziurami między wyrazami robią nieprofesjonalne wrażenie, aż dziw, że wydawnictwo coś takiego zaakceptowało i puściło do druku.