Lhotse w życiorysie Jerzego Kukuczki to góra szczególna. Właśnie od tego szczytu zaczęła się jego spektakularna himalajska kariera – był to pierwszy ośmiotysięcznik, na który wszedł. Zdobyty drogą normalną, pozostawił niedosyt. Skłaniał do powrotu. Wyzwanie stanowiła południowa ściana góry – trzy tysiące metrów wymagającego terenu z trudnościami rosnącymi wraz z wysokością. Mierzyli się z tą ścianą najlepsi – bezskutecznie. Próbował też Kukuczka. Wyprawa w 1989 roku była jego siedemnastą himalajską podróżą. Trzecią na Lhotse, drugą pod południową ścianę. „Dziwnie zaczyna mi się ta wyprawa” – zapisał w swoim dzienniku. Dziwnie, bo zbyt dużo było w niej przypadkowości. Zdobywane w pospiechu pieniądze, montowany naprędce skład, dręcząca aura niepewności. Dopiero co w lawinie pod Everestem zginęło pięciu polskich himalaistów, a on szukał chętnych do zmierzenia się z nieujarzmioną do tej pory ścianą. Niewielu było chętnych. „Wszelkie racjonalne przesłanki mówiły to samo – spokojnie, zrób wyprawę na drugi rok” – zanotował w dzienniku. I natychmiast sam siebie kontrował: „Postanowiłem zrobić to tak, jak robiłem wielokrotnie, poszedłem za podszeptem czegoś wewnętrznego, teraz albo nigdy”. Ekipę udało się zebrać, a „teraz” okazało się „nigdy”. Kukuczka ruszył na swoją wymarzoną wyprawę i już z niej nie powrócił. 24 października 1989 roku odpadł od skał na wysokości około 8300 metrów. W trzydziestą rocznicę śmierci „najsłynniejszego polskiego himalaisty” ukazały się dwie publikacje dotyczące jego ostatniej górskiej przygody: Lhotse ‘89 Elżbiety i Dariusza Piętaków oraz dziennik samego Kukuczki, któremu nadano tytuł Królowa.

W ekipie podążającej pod południową ścianę Lhotse była dziennikarka Elżbieta Piętak. W Telewizji Katowice przygotowywała program o górach i ludziach gór, w Himalajach miała realizować film o wyprawie oraz zdawać relacje z postępów w zdobywaniu południowej ściany. Przez cały wyjazd, podobnie jak Kukuczka, prowadziła dziennik; notowała wszystkie ważne i mniej ważne wydarzenia w bazie, tak aby „w razie potrzeby udało się zachować chronologię zdarzeń potrzebną do filmu”. Trzydzieści lat później zdecydowała się swoje zapiski opublikować. Dariusz Piętak wzbogacił jej tekst o podstawowe informacje historyczno-geograficzne dotyczące Himalajów i Nepalu.
Wiosną 1989 roku odebrałam telefon. Dzwonił Jurek Kukuczka. W krótkich żołnierskich słowach powiedział, że choć nie bardzo lubi jeździć z babami na wyprawy, to chce zrobić wyjątek. Zależy mu na tym, żeby zrealizować film z wyprawy […] i chce, żebym ja go zrobiła.
Choć wypadek Jerzego Kukuczki wielokrotnie opisywano, brakowało publikacji w całości poświęconej jego ostatniej wyprawie. Wydawało się, że Lhotse ‘89 zmieni ten stan rzeczy. Elżbieta Piętak miała wszystkie atuty w ręku: była dziennikarką znającą górskie tematy, potrafiła rozmawiać z innymi – prowadziła przecież program telewizyjny, pisała reportaże i scenariusze filmowe – uważnie obserwowała więc świat, no i, co chyba najważniejsze, znała Kukuczkę prywatnie. Niestety lektura książki rozczarowuje. Dopracowane wizualnie wnętrze skrywa zapiski, których słowa dawno już wypłowiały na słońcu. Niewiele znajdziemy tu interesującej treści; tekst nie odtwarza atmosfery wyprawy, nie oddaje grozy południowej ściany, trudów zdobywania kolejnych metrów i spektrum wyprawowych emocji. Autorka skupiła swoją uwagę na dojściu do bazy, a potem na uciążliwej namiotowej codzienności, nie pofatygowała się – w przenośni i dosłownie – by pójść nieco dalej, wyżej, pokusić się o refleksję. Wydaje się, że akcja górska mało ją interesowała. To, co działo się w ścianie, musiała wprawdzie opisywać na potrzeby medialnych zobowiązań, ale zawartość tej korespondencji oraz relacje, które powstały na jej podstawie, pozostały dla czytelnika tajemnicą.
W zapiskach Piętak mało jest także samego Kukuczki. Książka nie wnosi w jego ogląd niczego nowego. Dziennikarka nie pokusiła się o ukazanie Kukusia od strony prywatnej, nie zechciała pogłębić jego portretu, choć, jak zapewniała w wywiadach, dobrze się znali i zależało jej, by „przybliżyć postać Jerzego”. Paradoksalnie zrobiła coś wręcz przeciwnego – zamknęła go w prostym, ogranym schemacie „dyrektora wyprawy”, kogoś, kto ustala strategię i ją egzekwuje, wychodzi w górę, schodzi w dół i narzeka na paskudną pogodę. To bardziej nieuchwytny fantom, który pojawia się i znika, niż człowiek z krwi i kości. Piętak pod Lhotse na potrzeby filmu przeprowadziła z himalaistą kilka, jak sama pisze, „niezwykle ciekawych rozmów”. Stenogramów tych rozmów, z zapisami wypowiedzi Kukuczki, w książce jednak nie znajdziemy, choć właśnie one wniosłyby do tekstu wiele nowego. W zamian poczytamy o „kuchennych rewolucjach”, bynajmniej nie w wykonaniu Kukusia, oraz ciągłych kłopotach z kamerą i pogodą.
Niestety pokłóciłam się z Kukuczką. Zaczęliśmy rozmawiać o filmie, a on ni z tego, ni z owego wypalił, że przydałoby się więcej zdjęć, więcej wywiadów […]. Bardzo się zdenerwowałam. […] Mamy już w tej chwili tyle materiału filmowego, że wystarczy na kilka filmów. Zgodnie z umową i scenariuszem ma to być film dla widzów, a nie instruktaż, co robi na wyprawie jej kierownik.
Słabość Lhotse ‘89 wynika z założenia, że publikację o ostatniej wyprawie Kukuczki można zrobić po linii najmniejszego oporu, i tak dobrze się sprzeda. Gdyby wydawnictwo poprosiło Elżbietę Piętak o pogłębienie zapisków, rozwinięcie niektórych myśli, podzielenie się przemyśleniami, które po wypadku Kukuczki musiały buzować w jej głowie, tekst ogromnie zyskałby na znaczeniu. Trzydzieści lat temu dziennik prowadzony przez autorkę był tylko dodatkiem do realizowanego filmu, stąd jego ogólność i powierzchowność. Pozbawiony podstawy swojej egzystencji – zmontowanego po powrocie dokumentu – sam w sobie nie jest w stanie oddać ducha wyprawy i, jak to się nieładnie mówi, ustawić książkę. Wielka więc szkoda, że nie udało się tej filmowej realizacji dołączyć do zapisków. Tym bardziej że film nie został udostępniony w zasobach archiwalnych telewizji, nie ma więc szans na jego znalezienie i obejrzenie. Bez tego obrazowego dokumentu Lhotse ‘89 zdaje się publikacją kaleką, wpisaną w trend książek robionych na szybko, tak by wykorzystać chwilowe zainteresowanie górskimi tematami, gdzie ładne zdjęcia i twarda oprawa są ważniejsze od treści.
Kilkanaście lat temu prosta i niewyszukana literacko „kronika wypadków bazowych” zapewne miałaby w sobie coś pociągającego i interesującego, dziś wszystko to doskonale znamy z wielu innych publikacji. Można więc powiedzieć, że Lhotse ‘89 minęła się ze swoim czasem: dla górskich czytelników jest nazbyt powierzchowna i przewidywalna, dla pozostałych – chyba jednak za mało angażująca emocjonalnie, mówiąc krótko: nudna.

O tym, jak bardzo treść zyskuje w połączeniu z multimediami, przekonuje inna publikacja związana z południową ścianą Lhotse. Chodzi o Królową wydaną przez Fundację Wielki Człowiek. To dziennik, który Jerzy Kukuczka pisał podczas swojej ostatniej wyprawy, uzupełniony różnorodnymi archiwaliami – fotografiami, artykułami prasowymi, listami oraz plikami audio i video ukrytymi w kodach QR i na dołączonej płycie. Lakoniczne notatki Kukuczki same w sobie niosą sporo emocji, ale dopiero wraz z dodatkowymi materiałami zyskują prawdziwie interesujący wymiar. Zajmująco skomponowana całość daleko wykracza poza zadrukowane strony, pozwalając, jak chce wydawca, „bez reszty zanurzyć się w historii z września i października 1989 roku”.
Nad filarkiem wpinam się w polską asekurację w niestromym terenie, obciążam ją i… trach, lecę, próbuję złapać równowagę, macham rękoma, wrzask. Boożee! Po kilkunastu metrach ręka łapie jakąś starą poręczówkę, staję. Boże, czuwasz nade mną, podarowałeś mi drugie życie.
Zapiski spod Lhotse były jedynymi, które Kukuczka poprzedził mottem. Pierwszą stronę ozdobił adnotacją: „Paradise – raj”, dodał też dedykację: „Tym, którzy nigdy nie wrócą i pozostali na zawsze w górach. […] Synom i żonie – którzy zawsze czekają”. Pod datą 28 sierpnia zanotował: „Katmandu – sen o grobach”, dzień później, 29 sierpnia, powtórzył: znów „sen o grobach”. Odczytywane po latach, te rzeczowe, suche wpisy niosą dodatkowe znaczenie, są posłańcami z przeszłości. Mimo zwięzłości i surowości pozwalają zajrzeć za kurtynę czasu, zobaczyć innego Jerzego, wejść na chwilę w jego świat. Królowa, książka niewielka pod względem objętościowym, zapada w pamięć i pozostawia w czytelniku nostalgiczną zadumę nad losem. To niezwykłe spotkanie z prawdziwym Kukuczką. Warto podążyć jego śladami.
Na recenzję pozostałych książek Jerzego Kukuczki lub o Jerzym Kukuczce zapraszam tu – [klik].