
Patrząc na spis treści, trudno znaleźć wspólny mianownik dla pomieszczonych w książce historii, chyba że za takowy uznać autorskie fascynacje konkretnymi tematami. Tym razem nie jest to zarzut – w wydaniu Macieja Kwaśniewskiego ten pozorny chaos świetnie się broni, przynosząc w czytaniu odświeżające spojrzenie na dawno minione wydarzenia. Można powiedzieć, że książka rozpada się na dwie części. Mamy omówienia wypadków, które tworzyły legendę Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego: śmierć Mieczysława Karłowicza w lawinie, dramatyczną akcję ratowania Stanisława Szulakiewicza, podczas której zginął Klimek Bachleda, wypadek Bandrowskich i Hackbeilównej w słynnym Żlebie Drège’a, tragedię rodziny Kaszniców pod Lodową Przełęczą… Do tego Kwaśniewski dokłada historie niezwiązane z wypadkami górskimi, ale rozgrywające się pod Tatrami. Przeczytamy więc między innymi o samobójstwie popełnionym przez Jadwigę Janczewską, narzeczoną Witkacego, morderstwie dokonanym na Józefie Oppenheimie, długoletnim naczelniku TOPR-u, zakończonej fiaskiem próbie wzbicia się balonem stratosferycznym z Doliny Chochołowskiej czy spotkaniu Jana Pawła II z Lechem Wałęsą w jednym ze schronisk.
Wysoko, w podniebnej gdzieś ścianie Małego Jaworowego konał Szulakiewicz. Młode życie wsiąkało w piargi, spływało w szczeliny turni wraz z kroplami lodowatej ulewy, która od wieczora rozpostarła się nad Tatrami i zatopiła świat górski. Wezbrały potoki, turnie pokryły się siecią białych nici – strumieni, w każdym żlebie grzmiała siklawa, z każdej skrzyżali na całą jej szerokość płynęła woda; toczyły się kamienie, wyrwane z swych łożysk, huczało, szumiało, lało się z turni i z nieba. W strugach tego potoku grad siekł biczami igieł lodowych, śnieg ślepił oczy kurniawą; pioruny krwawym blaskiem oświetlały nam drogę. [Z wypraw Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego Mariusz Zaruski w: Pamiętnik Towarzystwa Tatrzańskiego; 1911, tom 32]
Wszystkie przywołane w książce historie zostały już niejednokrotnie opisane, górskim pasjonatom są pewnie doskonale znane, przynajmniej w większości. Czy można zatem dodać do nich coś nowego? Wyciągnąć z mroku informacje, który umknęły innym? Raczej nie. Mimo to wciąż w archiwach, listach, starych wydaniach gazet da się odnaleźć strzępki wspomnień pozwalające uzupełnić materiały o nowe tony i odcienie, oświetlić pod innym kątem. Maciej Kwaśniewski właśnie to robi: do stosu znanych ustaleń za każdym razem dokłada niewielki kamyk – zwraca uwagę na szczegół, który go zafrasował, przypomina zapomnianą informację, zbiera przesłanki przemawiające za określoną interpretacją jakiejś sytuacji. Ciekawi go również, jak potoczyły się losy tych, którzy wyszli cało z przywoływanych wypadków. Co zrobili z darowanym życiem? Jak zakończył się ich dialog z górską śmiercią? Szukanie takich informacji często wymagało wytrwałości, a i tak nie zawsze przynosiło konkretne rezultaty.
O tym, czy książkę czyta się z zainteresowaniem, przesądza talent narracyjny autora. Maciej Kwaśniewski potrafi budować nastrój: zwięźle, ale barwnie oddaje ducha epoki, w kilku zdaniach wydobywa najważniejsze cechy portretowanych osób. Każda z jego opowieści, choć niezbyt obszerna objętościowo (poszczególne rozdziały zajmują po kilkanaście stron), wykracza poza proste relacjonowanie zdarzeń, zawiera sporo dodatkowych wątków i treści, które poszerzają perspektywę. Interesujące są pytania pojawiające się na marginesie opowiadanych historii, choćby: „dlaczego symbolem dumnych górali jest opój, łgarz i nierób Sabała, a nie dumny, uczciwy do szpiku kości, skromny, życzliwy światu Klimek Bachleda?”. Albo: „dlaczego Witkacy nigdy nie spotkał się z towarzyskim i społecznym potępieniem za śmierć Janczewskiej, a wręcz przez całe życie wykorzystywał tragedię dziewczyny do tworzenia własnego mitu?”. No i są też fotografie. Niektóre odzierają górską śmierć z nimbu wyjątkowości, inne wskrzeszają atmosferę minionych czasów, kolejne pozwalają spojrzeć w twarz bohaterom książki. Razem tworzą prawdziwy apendyks do tekstu, są jego dobitnym komentarzem.
Polscy ratownicy górscy szukają zaginionych do skutku. Szczęśliwego lub tragicznego. Mimo to w górach pozostały na zawsze ciała kilku osób. Nie odnaleziono ich nigdy, pomimo wielodniowych, nieraz przechodzących w tygodnie poszukiwań. […] Kroniki TOPR od początku istnienia organizacji notują żmudne akcje poszukiwawcze. Zdarzało się, że przeprowadzono w ich ramach po 20 i 30 wypraw, czasami w niebezpiecznych warunkach.
Historie zamieszczone w książce opisane są w nieco sensacyjnym tonie, jakbyśmy mieli do czynienia z tajemniczymi zdarzeniami lub zagadkami, do których autor, niczym Archiwum X, wraca po latach, by ostatecznie się z nimi rozprawić. To zabieg nieuprawniony – nie mamy przecież do czynienia ze sprawami dziwnymi czy niewyjaśnionymi (może z wyjątkiem tragedii pod Lodową Przełęczą) – ale niewątpliwie sprzyjający lekturze. Warto przy tym podkreślić, że Maciej Kwaśniewski nie tylko dobrze pisze, lecz również potrafi zaangażować czytelnika w opowiadane historie. W zalewie przeciętnych górskich książek jego Tatry. Na granicy życia i śmierci pozytywnie zaskakują. Warto przeczytać.