Bywają książki, których recenzje można ograniczyć do kilku zdań. A czasem nawet do jednego. Oto pięć tomów i pięć spotkań z jedną z najlepszych polskich himalaistek – Anną Czerwińską. Dla interesujących się literaturą górską, to zapewne by wystarczyło. Dołożę jednak od siebie kilka słów, przyznając od razu, że lubię pisarstwo pani Ani, jej temperament, a od tych książek naprawdę trudno się oderwać. Potoczysty, barwny styl, duża dawka autoironii, no i przeżycia, którymi można by obdarzyć nie jedno, ale kilka istnień ludzkich.
Czyta się te wspomnienia o górskich zmaganiach niemal z wypiekami na twarzy, kto uczestniczył w jakimkolwiek spotkaniu z panią Anią, wie, że potrafi ona porwać słuchaczy swoimi opowieściami. To nie są suche opisy wypraw i zdobytych szczytów. To rzeczywiście się dzieje! W dodatku będąc osobą, która niejedno przeżyła, pani Ania dzieli się z nami swoimi przemyśleniami, refleksjami dotyczącymi wspinaczki oraz tego, co pcha alpinistów do góry… Zazwyczaj nie występuje z pozycji kogoś, kto wie lepiej, choć czasem zawodzi ją wyczucie i poucza swoich kolegów. Składam to na karb jej niezadowolenia, że najlepsze lata wspinaczkowego życia ma już za sobą.
Jeśli nawet zgrzytnie w tych książkach zawiść (zwłaszcza w ostatnich tomach), trudno nie przyznać, że Anna Czerwińska potrafi opowiadać. I próbuje opisać siebie i swoje życie ze zdrowego dystansu. Stara się dostrzec wady nie tylko u innych, ale też, a może przede wszystkim, u siebie. Przyznaje się do pomyłek, śmieje z niezdrowych ambicji, piętnuje głupie pomysły, niewypały, niezbyt fajne zachowania. Czuje się tu życiową prawdę, jak to brzydko mówią dziennikarze – „mięso". To pisanie tego typu, że wciągnie nawet tych niezbyt zainteresowanych górami.
Na cykl GórFanka składa się pięć tomów (Moje ABC w skale i lodzie; Na szczytach Himalajów; W Karakorum 1979–1986; GórFanka powraca w Karakorum; Na himalajskiej ścieżce). Wszystkie warto przeczytać.