Zacznijmy od tytułu. Dobry nie tylko zaciekawia, ale też metaforycznie zapowiada treść, poddaje trop, którym można podążać, odczytując kolejne warstwy utworu. Sielankowanie kojarzy się z czymś miłym – słownik języka polskiego definiuje „sielankę” jako „niczym niezmącone, pogodne, spokojne, beztroskie życie” lub „otoczenie pozwalające na takie życie”. Tymczasem XIX-wieczna codzienność zakopiańskich górali, o której w książce opowiada Agnieszka Lisak, na pewno nie była anielska. Wręcz przeciwnie. Krótko można określić ją w trzech słowach: brud, smród i ubóstwo. Tytuł książki jest więc przewrotny, niemal ironiczny, a podczas lektury jego zwodniczość uwidacznia się na kilku poziomach.
Jeszcze w połowie XIX wieku Zakopane było niewielką osadą, w której diabeł mówił dobranoc. Mało kto z ludzi z wyższych sfer zapuszczał się w te rejony. […] Na początku brakowało w Zakopanem wszystkiego – poza deszczem, wiatrem halnym i Tatrami.
Góralskie życie nie miało nic wspólnego z sielanką i, co oczywiste, sielankowy nie był też pobyt w takim miejscu dla „panów z miasta”. Ale dla pierwszych turystów, którzy docierali po wielogodzinnej wyczerpującej podróży furką do tonącego w błocie lub kurzu Zakopanego i którzy spali w „chacie owianej wonią gnojówki” z robactwem pełzającym po łóżku, to właśnie surowość otoczenia miała swój paradoksalnie idylliczny wymiar. Po pierwsze była zgodna z wyobrażeniem mieszczucha o życiu blisko natury – wpisanie się w dziką nieujarzmioną przyrodę wymagało poświęceń, dla miastowych było „surwiwalową rozrywką”. Po drugie zgrzebne warunki uwznioślały „sielankowanie z ludem”, rozumiane jako bratanie się. Znieść i trudne realia, i charakter górali stanowiło pewien wyczyn. Po trzecie wreszcie owych górali należało edukować i uspołeczniać, co wspaniale „sielankowało własne ego”. Wszystko to sprawiało, że pobyt w Zakopanem nabierał cech czegoś wyjątkowego, czym potem można było imponować „sztywnym bywalcom salonów”. Jak wspomina Władysław Anczyc, którego cytuje Agnieszka Lisak: „ludzie z miasta potrafili »sielankować się« na widok górali w najkomiczniejszy sposób”. Trochę jak my teraz podczas egzotycznych podróży i w kontaktach z ludami w odległych zakątkach świata.
Po powrocie do rodzinnych domów opowiadano z wypiekami na twarzy, jak to góral już pierwszego dnia musiał jakiejś modnisi na szlaku obciąć ciupagą obcasy lub znosić ją na plecach niczym barana, bo ta jednak nie dała rady. Stanisław Witkiewicz w Na przełęczy podaje, że filister wśród ciągłych wykrzyków podziwu opowiadał o swoich zabawach na skałach, skokach niezgrabnych, noclegach niewygodnych. […] A wszyscy słuchali tych opowieści z brwiami uniesionymi po czubek głowy, uznając, że muszą jechać w Tatry, by zobaczyć to wszystko na własne oczy.
Agnieszka Lisak swoją opowieść zaczyna w połowie XIX wieku, kiedy zamieszkiwaną przez „lud na pół dziki, chytry i chciwy” wioskę pod Giewontem postanowił ucywilizować ksiądz Józef Stolarczyk. Nie było łatwo, ale niesiony przez proboszcza kaganek wiary i oświaty przyniósł efekty, swoje dołożył również wciąż wzrastający napływ turystów. Przekształcanie się nędznego Zakopanego w przyciągający śmietankę towarzyską kurort trwało około 50 lat. Autorka stawia pytanie: „Jak to możliwe, że ta osada z ludem porywczym i skorym do bitki, bez jakichkolwiek wygód dostępnych przedstawicielom lepszego świata, nagle stała się dla nich mekką?”, a potem przez ponad 200 stron próbuje na to pytanie odpowiedzieć. Podsuwa zabawne anegdoty, dokumentuje zachodzące przemiany, cytuje ówczesne książki, kompiluje stare publikacje, wspomnienia i artykuły prasowe. Tworzy barwną opowieść o tym, jak zmieniały się warunki życia w Zakopanem i jak układały się stosunki między letnikami a góralami. W swojej książce sporo miejsca poświęca też rozwojowi turystyki — słynnym wyprawom Tytusa Chałubińskiego, powstaniu Towarzystwa Tatrzańskiego, znanym przewodnikom — zauważając, że choć górskim krajobrazem tak bardzo się zachwycano, to o przyrodę bynajmniej nie dbano. Uwielbiano zaznaczać swoją obecność w górach wystrzałami na wiwat albo napisami na skale; śmiecono, rąbano, palono… Dzisiaj, idealizując przeszłość, zazwyczaj nie chcemy o takich rzeczach pamiętać.
Niektóre przewodniki pouczały o konieczności szanowania gór i o tym, by nie pozostawiać po sobie obrzydliwego śmietnika w miejscu popasów. Przecież, jak instruowały, pozostałości po jedzeniu [w tym flaszki rozmaite] można ukryć kulturalnie w lesie, w szczelinach skał lub zrzucić w przepaść.
Czytelnik Sielankowania pod Tatrami może (choć oczywiście nie musi) przyłapać się na myśli, że on i jemu współcześni są niczym Witkiewiczowski filister wspomniany wyżej w jednym z cytatów. Opowieść Agnieszki Lisak uzmysławia bowiem starą prawdę: czas płynie, ale ludzie niewiele się zmieniają. Co za tym idzie, wiele XIX-wiecznych problemów Zakopanego i Tatr nie zniknęło, lecz tylko się pogłębiło. W „prawdziwych” turystach wciąż tkwi potrzeba „by czerpać rozkosz płynącą ze zwalczania trudności i niebezpieczeństw górskich”, a potem tymi wyczynami się chwalić; hałaśliwi letnicy zalewający Krupówki pozostali tacy sami, tyle że panie nie noszą już gorsetów, a panowie meloników i sztywnych kołnierzyków; górale natomiast nadal przedkładają dutki nad życie wieczne. W końcu: „Jakiegoś mnie Panie Boże stworzył, takiego mie mos”.
Zakopane nie byłoby tym, czym jest dzisiaj, gdyby nie piewcy Tatr, tacy jak Walery Eliasz-Radzikowski, Tytus Chałubiński, Stanisław Witkiewicz, Ferdynand Hoesick, którzy sławili piórem zalety tego zakątka i robili, co mogli, by zachęcać letników do przyjazdu. W tych opisach sporo było idealizowania, co jednak działało na wyobraźnię mieszkańców miast i przyciągało jak magnes.
Agnieszka Lisak nie jest historyczką, znawczynią dziejów tatrzańskiej turystyki i Zakopanego. Swoją opowieść o życiu codziennym i niecodziennym pod Tatrami w drugiej połowie XIX wieku opiera przede wszystkim na wyimkach wziętych z tekstów literackich innych autorów, świadków tamtej epoki. Wie jednak co i jak zestawiać — od lat interesuje się dawną obyczajowością i doskonale odnajduje się w ówczesnych realiach. Zna ponadto chyba wszystkie dokumenty i poradniki dotyczące XIX-wiecznego życia społecznego, napisała kilka książek na ten temat. Stąd w tej opowieści tyle obyczajowych smaczków dotyczących strojów, higieny, konwenansów. Jej kompilacja podbita inteligentną, często zabawną refleksją świetnie oddaje zmienną aurę XIX-wiecznego Zakopanego — od początkowej prostoty przez pierwsze pensjonaty po słynne knajpki i modne reuniony.
Sielankowanie pod Tatrami jest szóstą książką w zakopiańskiej serii, którą Wydawnictwo Czarne przygotowuje przy współpracy z Muzeum Tatrzańskim. I chyba jak do tej pory najlepszą. Nie ma w niej nic z nudnej, rozwlekłej i mało wciągającej rozprawki. Skrupulatne sięganie do źródeł przynosi mnóstwo ciekawych faktów i ukazuje codzienność Zakopanego także z tych stron, o których zwykle milczą inni autorzy. Dla „lubowniców Tatr”, jak niegdyś nazywano turystów zjeżdżających pod Giewont, to bardzo zajmująca lektura. Warto się skusić.
Ostatnio wznowiono także zbiór esejów Michała Jagiełły Piarżysko. Tatry i Zakopane w reportażach prasowych z przełomu XIX i XX wieku [Iskry, Warszawa 2019, stron 412]. To portrety pisarzy (m.in. Bolesława Prusa, Adama Asnyka, Kazimierza Przerwy-Tetmajera), malarzy i podróżników, którzy na tyle ulegli urokowi Tatr i Zakopanego, że opisali swoje wrażenia i przeżycia, publikując je w gazetach i tomach wspomnień. Michał Jagiełło, znawca Tatr i historii Zakopanego, naukowiec i erudyta, cytuje liczne fragmenty tych dzieł i dokłada do tego swoje komentarze i objaśnienia. Jego książka nie wybacza pospiesznego, mało zaangażowanego czytania; jest lekturą wymagającą skupienia, bo też zasypuje odbiorcę, niczym tytułowe piarżysko, ogromem nazwisk, dat, faktów. Dla interesujących się Tatrami przełomu XIX i XX wieku oraz piśmiennictwem tamtego okresu to publikacja niezwykle interesująca, dla pozostałych jednak, tych, którzy wprawdzie lubią „śnieżne góry”, ale historią tamtych terenów niekoniecznie się pasjonują – rzecz hermetyczna i raczej nużąca.