
Kiczery. Podróż po Bieszczadach otwiera narysowana przez Robińskiego mapa, do której inspiracją był szkic Stumilowego Lasu z książki o Kubusiu Puchatku. Dziecięcy w wyrazie schemat jest fikcyjny, a jednak w jakiś sposób realny, trochę zmyślony, trochę prawdziwy, tak, jak wiele z naszych wyobrażeń dotyczących bieszczadzkiej ziemi. Puchatek nie wziął się zresztą znikąd, każdy turysta, który choć raz odwiedził te tereny, trafił zapewne do schroniska jego imienia na jednej z tutejszych połonin. Bieszczadzki Stumilowy Las, jak każda wyśniona kraina, ma swoich dziwacznych mieszkańców i swoje niezwykłe miejsca znane zazwyczaj nielicznym, tym, którzy lubią „wnikać w przestrzeń i szukać zanurzonych w niej opowieści”. I w takie właśnie Bieszczady zabiera nas Adam Robiński. Błądzimy z nim po bezdrożach, maszerujemy przez przepastne lasy, odnajdujemy pozostałości po nieistniejących wsiach, schodzimy na stronę ukraińską i słowacką, rozmawiamy z tymi, którzy lata temu przyjechali tu na chwilę, a zostali na całe życie.
Nic tak nie ożywia opowieści jak skamielina albo inny poleontologiczny wątek. Zrozumiałem to dawno temu dzięki W Patagonii Bruce’a Chatwina, która to zajmowała honorowe miejsce na moim regale. Inne książki tylko przyrastały do niej jak martwe korale do rafy.
Rozległe wierchy i ich zdobywanie Robiński zostawia zwykłym turystom, jego interesują pamiętający czasy pionierów osadnicy oraz, co oczywiste, przyroda. Kontakt z naturą uwrażliwia na piękno, natomiast spotkania z ludźmi pozwalają odczytać kolejne znaczenia krajobrazu, zapełnić przestrzeń emocjami i historią, tą daleką i tą całkiem bliską. Nieprzypadkowo na pierwszych stronach Kiczer pojawia się Bruce Chatwin i jego W Patagonii – dla wielu osób dzieło wyjątkowe. Wpływ prozy Chatwina na postrzeganie świata da się też zauważyć u Robińskiego. Tak jak i on, Robiński szuka spotkań (nie)pospolitych, takich, które mówiłyby coś o bieszczadzkiej krainie, lecz również dały się zamknąć w pełnej ukrytych znaczeń przypowieści. Tak jak i Chatwin, Robiński opowiada o przestrzeni, przywołując zasłyszane lub przeczytane historie. By scalić kilkanaście mikroopowiastek w dzieło pociągające wielowymiarowością i wnikliwością, trzeba mieć i literacki talent, i odpowiednią czułość. Umieć zestawiać słowa. I Robiński, tak jak Chatwin, to potrafi. Jego wnikliwość spojrzenia sprawia, że różnorodne anegdoty, opowiastki, okruchy historii oraz wciąż rozpowszechniane mity o wolności i dzikości tych terenów w piękny, wyjątkowo zajmujący sposób łączą się w zapadającą w pamięć przypowieść o miejscu i podróżowaniu.
Żeby wyznakować w terenie szlak turystyczny, potrzeba szablonu, pędzli oraz farb olejnych, które dla trwałości dobrze jeszcze zagęścić pigmentem. W przeciwnym wypadku znak może nadspodziewanie szybko wyblaknąć od ostrego górskiego słońca. Żaden sprej nie sprawi się tak dobrze jak tradycyjny pędzel.
Z pozoru zwyczajny bieszczadzki szlak Adama Robińskiego należy do tych, których się nie zapomina. Prowadzi i przez połoniny, i przez chaszcze, zbiega w doliny, a zaraz potem odwiedza leśne odstępy, tu pokluczy, tam prosto jak strzała poprowadzi do chaty kogoś niezwykłego. Warto przejść tę autorską trasę niespiesznie, „karmiąc się – jak pisał niegdyś Lechosław Herz – widokiem, cudzymi obrazami i opisami”. Robiński ma w sobie wrażliwość na świat, ten bliski – namacalny, łatwo dostępny, i ten czytelniczy – kiedy lektury innych książek otwierają na kolejne przeżycia, ukazują odmienne, jakże interesujące perspektywy. W zmitologizowanej przez Polaków bieszczadzkiej krainie nic nie jest do końca takie, jak się wydaje. Same Kiczery też wymykają się prostym schematom: nie są ani reportażem, ani książką podróżniczą. Już raczej literaturą drogi. Jej esencją. Bo przestrzeń – i tu znów pojawia się Bruce Chatwin – jest opowieścią, a dzisiejszy pisarz podróżnik, nie tyle odkrywa, co zbiera i spisuje opowieści o odwiedzanych miejscach.
Po świetnie przyjętych Hajstrach Adam Robiński udowadnia drugą książką, że wyrasta na najważniejszego w Polsce współczesnego piewcę bezdroży, zapomnianych miejsc i ludzi żyjących na „końcu świata”. „Polska Patagonia, ziemia dziwaków, wyrzutków, utracjuszy i kowbojów – jak pisze o Bieszczadach – doskonale nadaje się do bezcelowego przemierzania”. Pozwólmy sobie na tę wędrówkę. Tak wyjątkowej bieszczadzkiej podróży nie warto przegapić.
piękna opowieść, piękna recenzja