Najpierw okładka. Nostalgiczne ujęcie wskrzesza przeszłość. Halina Krüger-Syrokomska i Wanda Rutkiewicz w spawalniczych okularach i staromodnych czapkach, wełnianych sweterkach i rakach, jakich od dekad nikt już nie używa… Nieco wymuszenie, zwłaszcza Halina, uśmiechają się do obiektywu. Choć za nimi gęstnieją chmury, są spokojne, odprężone. Już niedługo dokonają wielu trudnych przejść, zapiszą się w historii himalaizmu kobiecego. Rutkiewicz zostanie tą najbardziej znaną, wręcz sławną. Mariusz Sepioło swoją opowieść zaczyna jednak, przekornie, od tej drugiej. Tej, dla której wspinanie w kobiecych zespołach, od początku górskiej kariery było wartością nadrzędną.
Płeć w górach ma znaczenie. Moje bohaterki nie ukrywają tego, że wytrzymałościowo nie są aż tak predestynowane jak mężczyźni do chodzenia po górach. Do niedawna też umniejszało się ich osiągnięcia.
[Mariusz Sepioło w wywiadzie dla Polskiego Radia]
Himalaistki otwiera więc portret klnącej jak szewc, upartej, charakternej Haliny Krüger-Syrokomskiej. Dalej wspomnienia o Mrówce, czyli Dobrosławie Miodowicz-Wolf, i – oczywiście – o Wandzie. Wszystkie trzy, jak wiadomo, na zawsze zostały w górach. Oprócz nich plejada kobiet, których życie nierozerwalnie wiąże się z górskim światem. Niektóre budowały legendę polskiego himalaizmu, jak choćby Anna Okopińska, dla innych, zwłaszcza tych młodszych, przebywanie w pionowym świecie stało się po prostu sposobem na fajne życie. Razem tych portretów otrzymujemy czternaście. Tyle, ile szczytów w Koronie Himalajów i Karakorum. Założenie w swej prostocie ujmujące, które jednak w realizacji przełożyło się na… banał. Bo czy życie ograniczone do kilkunastu lub kilkudziesięciu stron – a tyle przypada na jedną himalaistkę – może nie razić uproszczeniami i schematycznością? W dodatku występując en masse.
Najbardziej zależało mi, żeby polskie himalaistki opowiedziały o tym, jak tam jest. Jak jest w Himalajach; wysoko ponad poziomem morza i blisko do nieba. Jak człowiek się tam czuje, nie tylko fizycznie, ale też psychicznie, co widzi, jak odczuwa, jak zmienia się jego percepcja, ale też jak zmienia się jego życie po zejściu.
[Mariusz Sepioło w wywiadzie dla Polskiego Radia]
Mariusz Sepioło podzielił swoją książkę na dwie części: Wczoraj i Dziś. Dostajemy siedem spotkań z himalaistkami starszego pokolenia i siedem z młodszymi, ich, w domyśle, następczyniami. To kolejny problem książki. Dziś jest zawieszone w trwaniu, trudno je podsumować, ba!, trudno nawet o siedem Polek z nowego pokolenia, których osiągnięcia w najwyższych górach uzasadniałyby obecność w książce. Wczoraj jest natomiast znane, wielokrotnie opisane, zmitologizowane, kipi od nazwisk gotowych do przywołania. Tymczasem nie znajdziemy tu wywiadu ani z Krystyną Palmowską, ani z Anną Czerwińską. Obie podobno nie zechciały wziąć udziału w rozmowach. Bez nich jednak ta opowieść – bądź co bądź o polskim kobiecym himalaizmie – jest zwyczajnie niekompletna.
To jest chyba moja metoda pracy, żeby opowieść, która ma być tekstem, a później reportażem,
żeby ją sobie najpierw wyobrazić w formie obrazkowej, filmowej, scena po scenie, budując napięcie, rozwiązując akcję.
[Mariusz Sepioło w wywiadzie dla Polskiego Radia]
Ale zagłębmy się w opowieści, to przecież dla nich kupuje się Himalaistki. Schemat budowania portretów poszczególnych kobiet jest niemal zawsze ten sam: Mariusz Sepioło opisuje pokrótce życie i górskie dokonania każdej z pań, zadając podobne pytania im samym albo ich bliskim. Rozmówczynie lepiej lub gorzej odnajdują się w opisywaniu swoich odczuć i swojego miejsca w świecie. Starsze chętnie sypią anegdotkami, chronią jednak swoją prywatność; młodsze są bardziej bezpośrednie, o widzeniu siebie w górach mówią jasno i bez ogródek. Idea kobiecego himalaizmu, udowadniania komuś czegokolwiek – w tych kwestiach wyraźnie widać różnice pokoleniowe. Jeśli jednak Mariusz Sepioło chciał nam dać, idąc tropem zamieszczonego powyżej cytatu, kinowy fresk, poniósł klęskę. Stworzył czternaście prostych nowelek, które nie złożyły się w intrygujący, niosący większe treści obraz.
I tak dochodzimy do sedna. Bo pal licho schematy, pal licho uproszczenia i banał, które niemal zawsze są wpisane w rozmowy – książka jest słaba w samych założeniach. A właściwie w ich braku. Żeby się udało, żeby warto było sięgnąć po taką publikację, nie wystarczy reportażowy, łatwy w odbiorze styl pisania. Trzeba jeszcze mieć zamysł, koncept, pomysł na całość, coś, co spięłoby klamrą te życiorysy. Niestety autor tego pomysłu nie ma, jakby założył, że same wywiady i nieco informacji, które można znaleźć w wielu innych źródłach, stworzą nową jakość. Wyszedł przeciętny, błahy reportaż o nieprzeciętnych kobietach, reportaż, którego główną zaletą jest pozytywny przekaz i wpisanie się w czytelnicze trendy. A że jest płytko? Och, nie bądźmy drobiazgowi, przecież, jak czytamy na okładce: „Ta książka po raz pierwszy odsłania historię polskich himalaistek”. Dobry żart, tynfa wart.
Himalaistki Mariusza Sepioło są skierowane do czytelników mało obeznanych z tematyką polskiej eksploracji gór wysokich, którym wystarcza naskórkowe potraktowanie tematu (swoją drogą, czy jakiś wydawca wpadłby na pomysł stworzenia podobnej publikacji o polskich himalaistach?). Kto chciałby pogłębić wiadomości i poczytać ogólnie o kobiecym wspinaniu, niech sięgnie do dwóch innych książek dostępnych w Polsce: Diny Štěrbovej Tęsknota i przeznaczenie. Pierwsze kobiety na ośmiotysięcznikach oraz Reinholda Messnera Na szczycie. Kobiety na górze [recenzja tej ostatniej – klik]. Nie będzie wprawdzie tak dużo o Polkach, ale tematów do przemyśleń nie zabraknie. A komu jeszcze mało, niech koniecznie przeczyta książkę Arlene Blum Annapurna. Góra Kobiet – recenzja [klik].