Książka naszych czasów – luzacko napisana, dosadna językowo, zakrapiana alkoholem (tytułową Krwią Bacy) oraz muzyką (nie tylko góralską). Prosta, ale nie prostacka, mająca swój urok, jak spotkanie z dawno niewidzianym kumplem, który w podbarwianych opowieściach zaprawionych czarnym humorem przekonuje, że choć lata lecą, on się nie zmienił, tylko ciało już nie te. Spotkanie mija szybko i bez nudy, kumpel nawija wciągająco, jest swojsko prześmiewczy, ironiczny, bawi się swoją opowieścią. Przeżywamy wszystko wraz z nim, niekoniecznie pijąc tego samego drinka, ulegając jednak magii tej samej muzy.
Zerknąłem na Mont Blanc. Wydawał się tak blisko, prawie na wyciągnięcie ręki. Absolutnie nie nogi, choć wielu tu pozostało. […] „Kiedy biegniesz bez siły, kiedy czujesz, że blisko jest chwila jak płomień…” Ruszyłem, rzucając w stronę szczytu czerwoną nowofalową Siekierą.
Samotna, czterodniowa wyprawa na Mont Blanc w opowieści Ratajczyka jest koszmarem fizycznym. Cztery dni nie dały mu czasu na aklimatyzację, Białą Górę zdobywa z marszu, przez co wciąż „przewala mu się we flakach”, „resztkami sił podnosi dupsko”, gdy wicher rzuca go na kolana, a do tego „niemiłosiernie nawala go dyńka”. Są też inne objawy: „brakuje mu tchu i powietrza”, podczas przerw na złapanie oddechu zwisa „całym ciężarem na kijkach niczym Azja Tuchajbejowicz na palu”, no i od czasu do czasu wymsknie mu się niekontrolowany odgłos paszczą lub odbytem. Ile w tym opisie wyolbrzymienia, bajdułek, trudno wyczuć. Nasz opowiadacz lubi przejrzeć się w krzywym zwierciadle, nad wyraz chętnie udaje złoma, byle tylko osiągnąć zamierzony efekt u słuchających – kilka lat temu wymarzył sobie zdobycie Blanka i proszę, dał radę, choć wiek już nie ten, a w rakach nigdy wcześniej nie chodził. Jest jednak git, mimo że nieco strasznie – „gacie są pełne”, kiedy szlak wiedzie ostrą granią, a nieopatrzny ruch może skończyć się lotem w dół, choć przecież do nieba.
Widok z Dôme du Goûter w słoneczny dzień zapiera dech w piersiach (akurat tego zapierania to już mi więcej nie było potrzeba). Jest po prostu kosmicznie bajkowy. Mimo skrajnego zmęczenia byłem chwilowo wniebowzięty. Przede mną, tuż za pobliską przełęczą, wyrastał w całej okazałości, skąpany w oślepiającym słońcu, potężny, zarośnięty wiecznym śniegiem garbaty Mont Blanc. […]
– Hu, hu, hu – tak sobie przelotnie zahukałem alpejską sówką.
Romantyczne uniesienia – po to także wyrusza się w góry, nawet jeśli trudno przyznać się do tego bez kpiącej maniery. „Dla takich chwil, ułamków sekund, warto się wspinać” – oznajmia nasz kumpel i bez trudu w to wierzymy, podskórnie czując emocje, którymi przesiąknięta jest droga na i z Mont Blanc, nie tylko zresztą jego. Trud i mozół, a obok niewymowność krajobrazu. Błogosławiona herbata, ludzie spotykani w przelocie, wzrok wlepiony w buty i krótkie chwile kontemplacyjnych odpoczynków… Oraz śmierć, niekoniecznie oglądana na żywo, a przecież wciąż obecna. Po prostu góry opisane ze swadą, bez zadęcia.
Książka do pochłonięcia w jeden wieczór. Zwyczajnie fajna (a właściwie zajefajna). Sprawnie napisana, przyjemna w czytaniu, mimo potu i krwi wylewanych przez opowiadacza (a może właśnie dlatego :-). W której konfabulacja jest równie uprawniona, co rzeczywiste wspomnienia.
O! to chyba tak jak w Prostowaniu Zwojów Tomasz Hreczucha – sporo w niej podwórkowego luzu i dystansu w czasami całkiem poważnej wspinaczce. A przynajmniej w sposobie opowiadania o niej. Masz ją na liście, może i na półce – może jeszcze nie czytana? A ja chętnie sięgnę po tę z recenzji. Dziękuję i mocne pozdrówki :-)
D.
Hreczuk przeczytany dawno temu, ale jakoś bez zachwytu. Może nie trafiłam z dobrym czasem dla tej książki.
Po tej poczułam, że też dam radę wejść na MB.
Szkoda, że nie zawitałeś na Chudego Wawrzyńca, właśnie wróciliśmy z Alp, byłoby czym się chwalić ;-).
:-( przegapiłem superokazję posłuchania i oglądania alpejskich wrażeń. Może nie jedyną. Myślałem o Was będąc na Chudym, ale uzależniony od cudzego transportu nie zorganizowałem się by przejechać przez Kozy.
Ładny slogan napisałaś – książka, po której dasz radę wejść na MB – wyd. Blanc zapłaci i dodrukuje opaski na książki ;-)