
Nie jest to biografia „Czapkinsa” – tę napisał już wcześniej Dominik Szczepański i zrobił to bardzo udanie. Książka Anny to natomiast niezwykle osobista opowieść o związku, który połączył dwoje zagubionych ludzi, dając im chęć i siłę do życia na własnych zasadach. Pisanie o Tomku – jak nadmienia we wstępie Anna – okazało się dla niej „powrotem do utraconej części siebie, a jednocześnie próbą opowiedzenia światu o kimś niezwykłym”. W planach była wspólna publikacja o Nanga po powrocie Tomka z wyprawy. Życie nakreśliło inny scenariusz i inną opowieść.
Najboleśniejsza w pisaniu tej historii jest świadomość, że to on miał ją pisać. […] To on miał opowiadać swoją historię, spisywać, a ja być kimś obok i poprawiać jego błędy ortograficzne, składać w całość jego szalone myśli. Nadawać chaosowi strukturę, porządkować całość.
Tomek, mój wszechświat to (chyba?) literacki debiut Anny Solskiej-Mackiewicz. Trzeba przyznać: przemyślany i dojrzały. Na poletku tak zwanej górskiej literatury to książka zupełnie osobna. Tekst – pełen czułości – kipi od emocji. Formuła książki – swego rodzaju długi list do ukochanego, miłosne wyznanie – narzuca ogromną intymność, co zwykle dla czytającego nie jest komfortowym doświadczeniem. Delikatność autorki, jej dar ubierania myśli w słowa, talent literacki sprawiają, że tym razem nie czujemy się podglądaczami. W zamian pojawia się empatia, a może nawet podziw. Niezwykłe wrażenie robi odwaga autorki w odsłanianiu siebie i swoich – czasem wręcz desperackich – prób zrozumienia (zracjonalizowania) własnych przeżyć i dążeń. Oraz potrzeba ukazania Tomka jako „wyjątkowego człowieka”.
Na własny użytek książkę Anny nazywam biografią miłości totalnej, bezwarunkowej. O takim uczuciu mówi się, że jest dozgonne, wieczne, co wcale nie wyklucza tarć i napięć w codziennym życiu. „Nic w konstrukcji człowieka, w jego charakterze, w tym, co wybiera i co go spotyka, nie jest oczywiste, proste do wyjaśnienia i sprowadzenia do jakiejś prawidłowości” – pisze Anna i nie ucieka przed trudnymi pytaniami, które stawia każdy prawdziwie przeżywany związek. Jej książka, wbrew temu, co wielu mogłoby zakładać, nie jest jednak powierzchowną opowieścią, egzaltowaną, pustą odą na cześć kochanej osoby. Nie ma w niej również nic z ducha „egoistyczny wspinacz i poświęcająca się żona”. Anna idzie w innym, swoim własnym kierunku. Jej postrzeganie Tomka – pełne zauroczenia, ale bez większego lukru – tworzy poruszający przekaz o absolutnej akceptacji, spełnieniu i radości bycia sobą, ale też ze sobą wbrew stereotypowym oczekiwaniom.
Chciałabym wierzyć, że byłam jedną z tych nielicznych osób, która cię rozumiała. Także twoją potrzebę wolności i przymus ryzykowania, przekraczania i zaglądania na drugą stronę. […] Prawdziwa miłość to taka, która nie rości. Tak ją obydwoje rozumieliśmy. Jako zjawisko całkowicie czyste. Krystaliczne. Wznoszące.
Od śmierci Tomka minęło kilka lat. Będąca pożegnaniem książka jest również, a nawet przede wszystkim, zapisem drogi, którą Anna przeszła u boku ukochanego, jej odkrywaniem siebie poprzez relację z Tomkiem. Zapewne u wielu z nas pojawi się podskórne pytanie, na ile obraz Tomka został przez Annę wyidealizowany, wręcz zmitologizowany – patrząc z boku, łatwo przecież dojść do wniosku, że spełnianie marzeń w realnym życiu dotyczyło jego, nie jej. W narracji Anny nie ma to żadnego znaczenia. Lata spędzone z Tomkiem były po prostu wartością samą w sobie.
„Staram się nadać sens przedwczesnemu odejściu Tomka. Odnaleźć powód, a raczej cel jego podróży, zrozumieć drogę, która doprowadziła go na szczyt Nanga Parbat, a potem pozostawiła jego ciało u podnóża trapezu szczytowego jego góry”. Tomek, mój wszechświat to ujmująca, piękna w swojej otwartości biografia miłości, która domagała się urzeczywistnienia.