Opcio, czyli Józef Oppenheim, w latach 20. i 30. XX wieku był jedną z najbarwniejszych postaci Zakopanego: znał tu niemal wszystkich, urządzał słynne narciarskie wyrypy, uwieczniał piękno gór na artystycznych fotografiach. Przede wszystkim jednak przez 25 lat kierował Tatrzańskim Ochotniczym Pogotowiem Ratunkowym. Wojciech Szatkowski, autor książki Józef Oppenheim. Przyjaciel Tatr i ludzi, swoją opowieść o nietuzinkowym życiu Opcia zaczyna od przywołania pierwszych zdań W stronę Pysznej, kultowej książki o Tatrach i Zakopanem. „Czy pamiętasz?” – czytamy – i choć pamiętać nie mamy prawa, słowa te, niczym zaklęcie, otwierają wrota czasu i przenoszą nas do dawnego Zakopanego pełnego artystów, nietuzinkowych indywidualności i różnej maści outsiderów. Opcio – warszawiak, Żyd, komunista – w zadziwiająco łatwy sposób potrafił się w tym towarzystwie odnaleźć. Równie dobrze dogadywał się z ludźmi z miasta, jak i z góralami, wśród których miał wielu przyjaciół.
Jak wielu przed nim, Oppenheim uległ magii Tatr. Zakochał się w nich i okazało się, że była to miłość odwzajemniona. Śmiem twierdzić, że takich miłośników tych gór jak Oppenheim, Tatry wielu nie widziały. Opcio znalazł tutaj swoje miejsce, a także pracę […]. Do tytułu inżyniera brakowało mu wtedy jednego czy dwóch egzaminów, jednak […] „wiatr halny i kurniawy rozwiały plany dyplomowe”.
Oppenheim znał w Zakopanem niemal wszystkich, książka Wojtka Szatkowskiego jest więc opowieścią nie tylko o nim, lecz również o całym barwnym światku tamtych lat. Na kartach książki przewija się mnóstwo postaci, a Szatkowski, by oddać atmosferę ówczesnego życia, obszernie cytuje fragmenty zarówno W stronę Pysznej, jak i przewodnika narciarskiego Oppenheima oraz różnych wspominkowych artykułów. Najciekawsze, bo do tej pory niepublikowane, są prezentowane przez niego wyimki z przechowywanego w archiwum Muzeum Tatrzańskiego maszynopisu Wandy Gentil-Tippenhauer SOS w Tatrach. Opcia i Rudą, jak zwano Wandę, łączyła nić niezwykłej przyjaźni, jej tekst zawiera sporo nieznanych faktów dotyczących życia Oppenheima.
Wartość książki Wojtka Szatkowskiego nie tkwi jednak w przywołaniu nieco szalonych zakopiańskich lat międzywojnia (te omówiono już w niejednej publikacji) ani tym bardziej w opisaniu kolejnych organizowanych przez Opcia zimowych wyryp. Szatkowski, sam zapalony narciarz, poświęca im wprawdzie niemało miejsca, ale nie wnoszą one wiele do oglądu Oppenheima jako człowieka. Najbardziej interesujące fragmenty Przyjaciela Tatr i ludzi dotyczą młodości oraz ostatnich lat życia Opcia. To one wzbogacają książkę o nowe treści i pozwalają spojrzeć na naczelnika TOPR w sposób bardziej kompleksowy. Niezwykle ciekawy jest zwłaszcza rozdział o „wojnie ludzi gór”, czyli sporze Oppenheima z Korosadowiczem, kierownikiem Pogotowia podczas okupacji, gdy strukturę tę podporządkowano Niemcom. Zakończenie tego konfliktu – wykluczenie Oppenheima z TOPR – okazało się preludium do dramatycznego życiowego finału: śmierci poniesionej z rąk bandytów. Szatkowskiemu, co ciekawe, udało się dotrzeć do nowych materiałów dotyczących zabójstwa Oppenheima. Niestety ani analiza dokumentów odnalezionych w IPN, ani rozmowa z daleką rodziną jednego z morderców nie pozwoliły wyjaśnić tej sprawy do końca. Zamykając książkę, trudno pozbyć się smutnej refleksji, że barwne życie „ostatniego romantyka Tatr”, jak nazywał Opcia jego przyjaciel Rafał Malczewski, znalazło niezwykle przygnębiający kres. Nastawiony na pomaganie innym, wierzący w to, „że ludzie nie są źli, a słabszego nie należy bić”, Oppenheim zginął w sposób, który w brutalny sposób temu zaprzeczył.
Był, jak pisali Ruda Wanda i Rafał Malczewski, niewolnikiem z wyboru, niewolnikiem Tatr i Zakopanego. […] Kiedyś zapytany przez przyjaciół, dlaczego nie pojedzie powspinać się na Zachód, do Austrii i Szwajcarii, miał z zadumą popatrzeć na Tatry i powiedzieć: „A Pogotowie?”. Mało kto zdawał sobie sprawę z trudów, z jakimi Oppenheim mierzył się w tej służbie. Sam nigdy się z tym nie obnosił.
Wojciech Szatkowski jest gawędziarzem, lubi uciekać w dygresje i szczególiki. Nie do końca panuje jednak nad literacką materią, co w książkowej narracji przeradza się w nadmiar słów, zbędne wtręty i powtórzenia. Szczególnie tych ostatnich jest dużo; szkoda, że w procesie wydawniczym zabrakło uważnego redaktora, który wyciąłby niepotrzebne powtórki i nadał całości bardziej skondensowaną formę. Odautorskie spojrzenie Szatkowskiego gubi się też w zalewie cytatów i przytoczeń – jest ich w książce tak dużo, że miejscami odnosi się wrażenie czytania kompilacji złożonej tylko z przywoływań innych. I choć Szatkowski zastrzega we wstępie, że to zabieg celowy, „bo trudno o lepsze słowa” niż te wypowiedziane niegdyś w cytowanych publikacjach, trudno nie odczytywać tego jako pójścia na łatwiznę. Tekst pozbawiony chłodnego krytycznego wejrzenia biografisty staje się w wielu fragmentach po prostu wtórny.
Trzymając się konwencji szafowania przytoczeniami, zacytujmy na koniec ponownie W stronę Pysznej: „Na każdego przychodzi moment cierpkiego zrozumienia, że nic przeszłości nie zatrzyma. Zostają tylko wspomnienia, ale i te giną, rozmazują się ogarnięte mgłą. Taką mgłą, jak ta z Pyszniańskiej Przełęczy”. Wojciech Szatkowski swoim tekstem próbuje tę mgłę nieco rozwiać. Pozwala nam dojrzeć Opcia, który wraz z Rudą przystanął właśnie na nartach wśród bezkresnej bieli i patrzy w naszą stronę.