Jeśli opakować by książkę Harleya Rustada w chwytliwą polecajkę, brzmiałaby ona dokładnie tak, jak reklamuje ją wydawca: „To wciągająca opowieść o poszukiwaniu wolności, duchowości i próbie nadania życiu sensu. To także przejmująca historia Justina Alexandra i innych podróżników, którzy dotknięci syndromem indyjskim zatracili się w poszukiwaniu przygody”. Te dwa krótkie zdania dobrze opisują tematykę reportażu, ale nie oddają tego, co w nim najbardziej pociągającego: niejednoznaczności. Rustad tworzy opowieść, w której fasadowość przeplata się z autentycznością, a kreowanie wizerunku pod publikę zderza z działaniami podejmowanymi z głębokiej wewnętrznej potrzeby. Owa dwoistość przekłada się na odczucia, które wywołuje Zagubiony w Dolinie Śmierci – podrażnienia a równocześnie zafascynowania.
Dolina Parwati w odległym zakątku Indii jawi się jako idylliczny azyl w Himalajach. Ma jednak również ciemną stronę – zniknęły tam bez śladu dziesiątki turystów. Justin, amerykański podróżnik i influencer, ruszył do Indii w poszukiwaniu wolności i duchowości. Jak pisał, był nastawiony na samotną przygodę, wyciszenie i dostąpienie oświecenia. Jednocześnie nigdy nie zapominał, by co kilka dni dotrzeć do miejsca z zasięgiem i wrzucić fotkę z odpowiednim przekazem na media społecznościowe. W życiu Justina, wbrew deklaracjom i wzniosłym słowom, niewiele było improwizacji. Wyciszenie i oświecenie, choć tak bardzo poszukiwane, niepomiernie zyskiwały na wartości, gdy zdobywały zachwyt i lajki tych innych: „przeciętnych ludzi” spętanych rodziną i nudną pracą. Każde zdjęcie Justina było doskonale zaaranżowane, niosło duchowy przekaz. Jedno z ostatnich, które znamy, zrobione samowyzwalaczem, ukazuje go czytającego w jaskini* przy ognisku książkę Geografia szczęścia Erica Weinera**. Niedługo później nazwisko Justina zostało „dopisane do listy tych, którzy weszli do doliny Parwati i słuch po nich zaginął”.
Uzbrojony w iPhone’a, oko do fotografii, urzekającą opowieść i wolę eksploracji, Justin dobrze radził sobie w grze w media społecznościowe. […] Chciał, żeby jego posty oglądało jak najwięcej par oczu, nawet jeśli wiele osób przyciągały zdjęcia, do których pozował bez koszuli. I to działało. W podróżniczym światku stał się kimś w rodzaju pomniejszego celebryty.
Zagubiony w Dolinie Śmierci jest i reportażem, i opowieścią biograficzną, z bohaterem, któremu towarzyszymy niemal od pierwszych do ostatnich godzin życia. By odtworzyć życiową drogę Justina, zakończoną w tak tajemniczy sposób w dolinie Parwati, Rustad przeprowadził setki rozmów i wywiadów z jego bliskimi i znajomymi, przewertował social media, obejrzał mnóstwo nagrań wideo, przesłuchał podcasty i przestudiował wywiady. Trudno w tym względzie nie docenić mrówczej pracy autora książki, nawet jeśli nie wszystkie zebrane przez niego świadectwa okazały się narracyjnie nośne; niektóre opinie wydają się przesadnie afektowane, wątki biograficzne dotyczące młodości – przegadane, miejscami mało interesujące. Poświęcona temu pierwsza część książki, zatytułowana Trasa, może nieco się dłużyć, pozwala jednak zbudować zniuansowany portret człowieka, który zatracił się w idei, by prowadzić niezwykłe życie i stać się inspiracją dla innych.
Oprócz setek przeprowadzonych rozmów, drobiazgowego prześledzenia internetowych kont, Rustad ruszył też śladem swojego bohatera do doliny Parwati, by odnaleźć tych, którzy jako ostatni widzieli Justina żywego. Dokładnie opisuje jego ostatnią podróż i to, co udało mu się ustalić, a następnie przebieg akcji poszukiwawczych. Wreszcie szkicowo zarysowuje historie niektórych innych turystów, którzy zniknęli w dolinie Parwati. W trakcie lektury kolejnych części książki – o znaczących tytułach Droga i Ścieżka – jednostkowa historia Justina zaczyna jawić się jako swego rodzaju biografia współczesnego zachodniego człowieka, dla którego podróż staje się obsesyjnym poszukiwaniem wyzwań lub próbą utopijnego powrotu do natury czy dostąpienia wewnętrznej przemiany.
Przez tysiąclecia Indie pozostawały w świadomości mieszkańców odległych krajów źródłem starożytnej religii i mistycyzmu oraz miejscem, gdzie można doświadczyć przebudzenia pod niezliczonymi postaciami i nazwami: nirwany, mokszy, oświecenia. Dociekliwi pielgrzymi […] ciągnęli do Indii, by wyruszyć w podróż i odkryć siebie, badając korzenie takich pojęć jak karma i reinkarnacja, w nadziei, że doświadczą przemiany.
Każdy rasowy reportaż jest opowieścią nie tyle o jednostce, ile o pewnych czasach i uwarunkowaniach społecznych. Wie to Harley Rustad. Justin, który zrezygnował z pracy w korporacji i został współczesnym nomadą, był jednym z tysięcy osób ciągnących do doliny Parwati. Wpisywał się w długą tradycję wędrowców, którzy podróżami na Wschód chcieli wypełnić wewnętrzną pustkę, uciec od przyziemności, dostąpić objawienia, praktykować jogę, medytować albo po prostu korzystać z taniego haszyszu. W swoim reportażu Rustad szuka wyjaśnienia fenomenu postrzegania Indii jako kraju duchowej przemiany: przywołuje książki, które stały się biblią backpackerów, zastanawia nad fenomenem romantycznej wizji podróżnika „klepiącego słodką biedę”. Opisuje też stan zwany syndromem indyjskim, który dotyka wielu turystów i podróżników docierających w te rejony, a wynika ze zderzenia cywilizacji zachodniej i dalekowschodniej.
Tło społeczno-kulturowe jest największą siłą Zagubionego w Dolinie Śmierci. Dla Rustada tajemnicze zaginięcie Justina w dolinie Parwati staje się dodatkowo punktem wyjścia do szerszego spojrzenia na przymus „prowadzenia niezwykłego życia” i charakterystyczny dla naszych czasów typ podróżnika influencera. Niejednoznaczność wyborów i motywacji Justina sprawiają, że trudno go zrozumieć i polubić (aż świerzbi, by przypiąć mu łatę zmanierowanego uprzywilejowanego białasa, któremu przewróciło się w głowie). Wydaje się, że kluczem do opowiedzianej przez Rustada historii jest słowo „zagubiony”, nieprzypadkowo wyeksponowane w tytule. „Rozpaczliwie próbował wymyślić wielką opowieść, która nadałaby sens jego życiu” – te słowa często padają z ust bliskich, gdy wspominają Justina. I jeśli Zagubiony zostaje z nami na dłużej, to chyba dlatego, że na swój sposób i na własną skalę wszyscy jesteśmy w mniejszym bądź większym stopniu Justinami.
* Ileż metaforycznych znaczeń niesie ze sobą jaskinia. Daje schronienie przed deszczem i chłodem, może być miejscem odosobnienia i dumania nad życiem, pustelniczym azylem, w wielu legendach i wierzeniach pozwala komunikować się z „wyższymi poziomami i innymi bytami”. Jaskinia przywodzi też na myśl Platona oraz jego alegorię o zniewoleniu człowieka – zamknięci we wnętrzu groty cienie rzucane przez rzeczy bierzemy za rzeczywistość, złudzenie za prawdę. To źródło naszej niewoli. W tym odczytaniu alegoryczne wyjście z jaskini (czyli ze zwykłej codzienności) jest przekroczeniem powierzchownego poznania, spojrzeniem w głąb siebie, odkrywaniem prawdziwej natury bytu.
** W Geografii szczęścia Weiner przekonuje, że miejsce, w którym się znajdujemy, wywiera istotny wpływ na to, kim jesteśmy. Autor odwiedził dziesięć krajów powszechnie uznawanych za najszczęśliwsze miejsca na świecie. W ciągu trwającej rok podróży dotarł także do Indii.