Szczęście wilka to trzecia książka Paula Cognettiego, która ukazała się w Polsce. Rozgrywająca się w Dolinie Aosty, w otoczeniu czterotysięczników masywu Monte Rosa historia, ma w sobie surowość natury i twardość prostego człowieczego bytu. A wszystko zanurzone w pięknie języka.
To mogłaby być opowieść jak wiele innych. Dobiegający czterdziestki Fausto, któremu wali się związek, ucieka z miasta w góry, by w prostocie surowej codzienności na nowo odnaleźć siebie. Ima się dorywczych robót, spotyka dziewczynę, z trudem i powoli zawiązuje przyjaźnie… Poznaje osoby, dla których góry, tak jak dla niego, „stały się kryjówką, ucieczką od przeszłości, a jednocześnie spełnieniem marzeń”. Horyzont ograniczają ośnieżone szczyty, na których hula wiatr, a nieco niżej, w wysokogórskich dolinach, ludzie wiodą egzystencję naznaczoną pragmatyzmem, ale też poczuciem więzi z otaczającą ich przyrodą. Pracują, spożywają (nie tylko makaron) i od czasu do czasu rozmawiają, oszczędnie dozując słowa.
Brzmi mało porywająco, wręcz oklepanie. Paolo Cognetti jest jednak mistrzem w budowaniu nastroju i tkaniu literackiej materii z drobnostek oraz zdarzeń z pozoru błahych. Tym, co sprawia, że od jego książki trudno się oderwać jest język. Piękno alpejskiego krajobrazu i spartańskie warunki życia nie potrzebują nadmiaru słów. I takie jest pisarstwo Włocha: ascetyczne niczym pejzaż, w którym rozgrywa się jego opowieść, i powściągliwe, jak ludzie gór, wśród których próbuje odnaleźć się bohater książki. Mimo to, a może dzięki temu, proza Cognettiego działa na wyobraźnię i emocje, gra na nutach liryzmu i bezwzględności odwiecznych praw.
Potem nadeszły zimne i rozświetlone dni, które Babette kiedyś bardzo kochała, klejnot zimy, jak nazywała je w myślach, klejnot, a nie tylko serce mroźnej pory roku. Dziesięć, piętnaście stopni poniżej zera wczesnym rankiem, lodowaty śnieg trzeszczący pod podeszwami, grzbiety gór w oddali jak oślepiające ostrza na tle nieba tak czystego, że z Fontana Fredda dało się dostrzec gołym okiem skrzydła i kadłuby, a nawet rzędy okienek samolotów lecących do Paryża. Może właśnie w tym momencie kapitan wskazywał pasażerom Matterhorn czy Mont Blanc, a może któryś z pasażerów podnosił wzrok znad śniadania i w połowie drogi między dwiema stolicami dostrzegał ośnieżone doliny i myślał: No popatrz, to Alpy.
Czy da się odmalować złożoność górskiego świata samymi słowami? Oddać naturalną więź człowieka z przyrodą? Uchwycić pierwotność wysokogórskiego krajobrazu? Opisać ten dziwny stan zawieszenia między poczuciem wolności a melancholią samotności i odczuciem pustki, które mogą wywoływać góry? Potrafiła to zrobić Nan Shepard w Żyjącej Górze, potrafi też Paolo Cognetti w Szczęściu wilka. W jego opowieści wszystko trwa i przemija zgodnie ze swoją naturą, a dotyczy to zarówno ludzkiego życia, zwierząt przecinających leśne ścieżki, jak i zanikania lodowców czy kruszenia się skalnych turni. Nie powinno dziwić, że Włocha chętnie nazywa się piewcą ciszy i przestrzeni. W pewien sposób takie jest jego życie – swoje książki pisze w pozbawionej udogodnień chacie w jednej z wyludniających się alpejskich wiosek, otoczony co najwyżej szumem drzew i dobiegającym z oddali szczekaniem psa. Na co dzień towarzyszy mu głusza, przerywana – z jego woli – wypadami do cywilizacji. Czy nie przypomina to egzystencji głównego bohatera tej książki?
Wyciszenie, niespieszność narracji – pod względem akcji w Szczęściu wilka nie dzieje się nic spektakularnego. Powtarzalne czynności, krótkie wymiany zdań, dominująca natura… A jednak ta niewielka objętościowo książka ma w sobie rys literatury wielkiego formatu. Nie tak często zdarza się przecież, aby pisarz potrafił uchwycić współistnienia człowieka z naturą w formie, która przywodzi na myśl pełną znaczeń prostotę haiku. Może zresztą japoński trop nie jest tu bezzasadny, skoro ryciny góry Fudżi Hokusaia stanowią ważny akcent Szczęścia wilka. „Starzec opętany malarstwem” – jak mówił o sobie Hokusai, „arcykapłan pejzażu” – jak nazywano go w Europie, naczelną zasadą swoich prac uczynił lekkość i czystość kreski. Ma się wrażenie, że Cognetti przekłada na język prozy, to, co Hokusai wyrażał w wielu swoich pracach: człowiek rodzi się z natury i do niej powraca.
Szczęście wilka to miniaturowa perełka, w której pisarz przygląda się relacjom międzyludzkim, wplatając w opowiadaną historię rzecz dla siebie najważniejszą – góry. Kto chciałby więcej Cognettiego, powinien sięgnąć po Osiem gór, które przyniosły autorowi międzynarodowe uznanie (doczekały się też filmowej adaptacji). Ta napisana pięknym językiem opowieść mówi o męskiej przyjaźni, w której góry są nie tyle tłem, ile siłą napędową egzystencji. Literacką ucztę warto natomiast zakończyć książką Nie zdobywając szczytów – zapisem podróży w Himalaje, którą Cognetti odbył na krótko przed swoimi czterdziestymi urodzinami, tuż przed przejściem przez grań młodości.